niedziela, 26 października 2008

pourlopowo

Można się dziwić, że wybrałam końcówkę października na wyjazd wakacyjny. Ale chyba wybrałam jak mogłam najlepiej… Pogoda mi dopisała. Za taką złotą polską jesienią tęskniłam… A spędzić taki czas w Krakowie… Choć przez chwilę…
To była cudna chwila. Nigdzie się spieszyć nie musiałam. Pójść mogłam gdzie chciałam… Gdy ma się wyznaczony czas, albo jest się z grupą, taka wolność nie jest możliwa… Więc chodziłam… Kilkanaście razy wzdłuż Floriańskiej… :-) Niewiele osób może zrozumieć po co. I dlaczego to jest takie zabawne i urocze.
W Krakowie odetchnęłam… To był czas kiedy nie musiałam się trzymać, a jednak się trzymałam. To był dobry czas.
W Lublinie odkryłam – ze zdziwieniem i pewną ulgą – że z moją uczelnią już nie wiąże mnie nic. Oczywiście, pozostają miłe wspomnienia i dobre znajomości. Niemniej, ta niewidzialna nić, która mnie dotychczas z KUL-em łączyła, została zerwana na dobre. Już mnie to nie męczy.
To był czas, kiedy powinnam rozmawiać. Nie odważyłam się jednak. Mój brak gotowości został zrozumiany, ale kiedyś trzeba będzie… I to będzie bolało bardziej niż w tej chwili kolano…
Szkoda, że cały ten wyjazd nie odbył się w dokładnie odwrotnej kolejności… Wówczas już na początku wydarzyłoby się to, co wydarzyło się na końcu… Pewnie ułatwiłoby mi to decyzję o rozmowie w Lublinie…
I wróciłabym wypoczęta…
Bo choć dni w Poznaniu i Warszawie były przemiłe, to… To dzisiejszy poranek zburzył to wszystko, co osiągnęłam w przeciągu kilku ostatnich miesięcy… Dzisiejszy poranek wykorzystał cały zapas krakowskiej energii…
Głupie i niepotrzebne oszustwo… Jakby nie można było powiedzieć o wątpliwościach wcześniej… Jakby wcześniej nie można było powiedzieć o oczekiwaniach… Obyłoby się bez stłuczonego kolana i obitej ręki…