czwartek, 22 listopada 2012

Kraków mglisty

Był wczesny wieczór. Albo: późne popołudnie jeśli ktoś woli.
Dworzec, przejście podziemne. I decyzja: Floriańska czy Szpitalna? Tym razem Szpitalna. Tym razem nie ominęłam jej.
Mgła dookoła. Mgła, która jest nieprzyjazna tylko dla kierowców i pilotów. Mgła, która otulała mnie ze wszystkich stron.
I doszłam do Małego Rynku. Oczywiście tonął we mgle. Jakże cudownej mgle. Widać było tylko tę wilgoć o kolorze mleka, unoszącą się nad całym placem. Nie widać było ludzi. Nie widać było budynków. Tylko mgła. I lampy. Zapalone wszystkie wyglądały niczym pochodnie.
Świteź musiał wyglądać podobnie.

Przystanęłam na chwilę, by się zachwycić. Jak dobrze było móc przystanąć na chwilę.
Musiałam jednak pójść. Musiałam wejść w tę magiczną mgłę.

Kilkadziesiąt minut później spacerowałam po Rynku Głównym. Równie zamglonym. Równie tajemniczym i magicznym.


Kraków mglisty. Nigdy jeszcze takiego go nie widziałam.
Oto miasto odkryło przede mną swe nowe oblicze. A może lepiej powiedzieć: coś przede mną ukryło. Co? Może duchy dawnych mieszkańców przechadzały się po rynku? Może Anioły zebrały się tego dnia w mieście?

Długo nie zapomnę tego widoku...