Wczoraj ze swojej magicznej półki z płytami wyciągnęłam płytę, której "od wieków" nie słuchałam. Michał Żebrowski i kobiety śpiewają (p. Michał recytuje) wiersze o kobietach i miłości. Zastanaiam się czy utwory te mnie bardziej rozczulają czy irytują...
Gdy wspominam ludzi lub sytuacje, z którymi poszczególne wiersze mogą mi się kojarzyć - przenoszę się w światy cudne i kolorowe. Wracam pamięcią do obrazów sprzed miesięcy kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu. W tamtych momentach nie zawsze było cudnie. Na szczęscie pamięć ma tę właściwość, że blokuje to, co niekoniecznie było miłe.
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej już chyba lubić nigdy nie będę, bo ona przynosi mi tylko smutek. Przypomina mi o czym, co ktoś inny miał, a odrzucił. A ja mieć raczej nie będę. W normalnych warunkach absolutnie mi to nie przeszkadza. Ale Pawlikowska-Jasnorzewska wzbudza tęsknotę...
I dlatego ta płyta irytuje...
Literatura (bez względu na gatunek, choć ja preferuję epikę) i muzyka są dla mnie drogami, po których w sposób dla mnie przedziwny i nieopanowany błądzą me myśli i wspomnienia. Idee same w sobie są pasjonujące. Obserwacja dróg, po których zmierzają do bezcelu jest czynnością równie fascynującą.
Słowo i dźwięk... Jak to dobrze, że pojawiły się w mym świecie...