Wiele lat temu przeczytałam ksiązżkę. Z niewyjaśnionych dla mnie wówczas powodów zaintrygował mnie pewien jej fragment i nawet go sobie wynotowałam. Przez cały ten czas nie był mi on do niczego potrzebny, choć przeglądając notatnik czasem na tych kilka zdań trafiałam.
Po latach przeczytałam inną książkę. Kilka akapitów natychmiast przywołało mi na pamięć tamten dawno nieczytany fragment. To tylko potwierdza tezę Zafona, że książki czasem wybieraja nas...
-----------------
„Czy nie odczuwasz, prowadząc szybko wóz w miejscach o dużym natężeniu ruchu, że to niebezpieczne igranie z życiem, chociaż każdy traktuje to jako rzecz naturalną? Kierowcy w samochodach i ciężarówkach robią wrażenie znudzonych, zajętych własnymi myślami i mających jedno tylko pragnienie: dojechać z A do B, a przecież w każdej chwili znajduje się o krok od śmierci. Wystarczy, że któryś obróci o parę centymetrów kierownicę nie w tę co trzeba stronę i już powstaje groźna kraksa. Lub kiedy jedzie się krętą szosą nad urwistym wybrzeżem i nagle człowiek uświadamia sobie, że wystarczy zdjąć ręce z kierownicy na jedną sekundę, żeby śmignąć z krawędzi szosy hen, w powietrze. Aż przeraża wtedy sama myśl, że to taki prosty, szybki, ale nieodwracalny manewr. Wydało mi się, iż właśnie coś takiego wtedy zrobiłam, z tą tylko różnicą, że zboczyłam z drogi nie ku śmierci, ale ku życiu.
(…)
Ja tylko zdjęłam ręce z kierownicy – powiedziała Joy – i razem tobą przekroczyłam ową krawędź urwiska.”
D. Lodge, Mały światek
(…)
Ja tylko zdjęłam ręce z kierownicy – powiedziała Joy – i razem tobą przekroczyłam ową krawędź urwiska.”
D. Lodge, Mały światek
----------------------
„Ujrzał na moment swoje życie z innej, odległej perspektywy, jakby patrzył na nie przez odwróconą lornetkę. Miał wrażenie, że dotąd ślizgał się po jego szklistej powierzchni, jak nartnik po gładkiej tafli wody, niezdolny, by zanurzyć się w głąb, zaczerpnąć głęboki haust i, niechby nawet, utopić się, ale żeby chociaż to było prawdziwe. Przez tę krótką chwilę rozumiał, co złego wydarzyło się w jego przeszłości, pojmował, że zabrakło mi odwagi, żeby powiedzieć „nie” i żeby krzyczeć „tak”, jak choćby wtedy wiosną, w nasiąkniętej wodą Brukseli. Nie potrafił przyjąć dobra i piękna tam, gdzie chciano go nim obdarować. Odsuwał je od siebie pełen strachu przed całkowitym zbliżeniem i zjednoczeniem się z innym człowiekiem. Ze strachu przed otworzeniem się przed kimś do końca. Z lęku przed miłością. Zrozumiał, że nieprzypadkowo najbardziej pragnął kobiet, których nigdy nie mógł mieć, bo główny nurt ich życia toczył się gdzieś obok. Pozwalało mu to przeżywać emocje, unikając jednak głębszego zaangażowania, bo były to historie miłosne na niby. Czasem barwne i pełne uniesień, ale nieprawdziwe, bo z góry skazane na niespełnienie. Bezpiecznie puste wydmuszki rzeczywistości miłości. Co prawda, w ich zimnym ogniu nie można było spłonąć na popiół, ale nie pozwalały też, by powstać jak feniks. Kiedy zaś przychodziła chwila, że trzeba było wybierać i albo poddać się szaleństwu i uczuciu, albo pogrążyć w melancholii niespełnienia, to w końcu wybierał to drugie, bo nie wierzył w siebie, nie wierzył w miłość.
(…)
Pajacowanie przed samym sobą pozwalało nie pamiętać z pełną ostrością tego, co przydarzyło mu się przed chwilą. Wiedział dobrze, że nabyta właśnie wiedza o sobie nie opuści go, że wystarczy trochę obniżyć gardę i celnie wyprowadzony cios znowu dosięgnie go prosto między oczy, bo nie ma ucieczki przed samym sobą. Wszyscy oszukujemy się i żyjemy jakby na cudzy rachunek, ale w głębi duszy wiemy, że nie ma od siebie ucieczki. Za plecami zawsze skrada się nasz cień, gotów w każdej chwili skoczyć nam do gardła. Chyba wiedział to wszystko wcześniej, przeczuwał może raczej, tętniło to w nim jak duże naczynie prężące się pod skórą, niewidoczne jednak wyraźnie na powierzchni.”
J. Kalinowski, Kształt ciemności
„Ujrzał na moment swoje życie z innej, odległej perspektywy, jakby patrzył na nie przez odwróconą lornetkę. Miał wrażenie, że dotąd ślizgał się po jego szklistej powierzchni, jak nartnik po gładkiej tafli wody, niezdolny, by zanurzyć się w głąb, zaczerpnąć głęboki haust i, niechby nawet, utopić się, ale żeby chociaż to było prawdziwe. Przez tę krótką chwilę rozumiał, co złego wydarzyło się w jego przeszłości, pojmował, że zabrakło mi odwagi, żeby powiedzieć „nie” i żeby krzyczeć „tak”, jak choćby wtedy wiosną, w nasiąkniętej wodą Brukseli. Nie potrafił przyjąć dobra i piękna tam, gdzie chciano go nim obdarować. Odsuwał je od siebie pełen strachu przed całkowitym zbliżeniem i zjednoczeniem się z innym człowiekiem. Ze strachu przed otworzeniem się przed kimś do końca. Z lęku przed miłością. Zrozumiał, że nieprzypadkowo najbardziej pragnął kobiet, których nigdy nie mógł mieć, bo główny nurt ich życia toczył się gdzieś obok. Pozwalało mu to przeżywać emocje, unikając jednak głębszego zaangażowania, bo były to historie miłosne na niby. Czasem barwne i pełne uniesień, ale nieprawdziwe, bo z góry skazane na niespełnienie. Bezpiecznie puste wydmuszki rzeczywistości miłości. Co prawda, w ich zimnym ogniu nie można było spłonąć na popiół, ale nie pozwalały też, by powstać jak feniks. Kiedy zaś przychodziła chwila, że trzeba było wybierać i albo poddać się szaleństwu i uczuciu, albo pogrążyć w melancholii niespełnienia, to w końcu wybierał to drugie, bo nie wierzył w siebie, nie wierzył w miłość.
(…)
Pajacowanie przed samym sobą pozwalało nie pamiętać z pełną ostrością tego, co przydarzyło mu się przed chwilą. Wiedział dobrze, że nabyta właśnie wiedza o sobie nie opuści go, że wystarczy trochę obniżyć gardę i celnie wyprowadzony cios znowu dosięgnie go prosto między oczy, bo nie ma ucieczki przed samym sobą. Wszyscy oszukujemy się i żyjemy jakby na cudzy rachunek, ale w głębi duszy wiemy, że nie ma od siebie ucieczki. Za plecami zawsze skrada się nasz cień, gotów w każdej chwili skoczyć nam do gardła. Chyba wiedział to wszystko wcześniej, przeczuwał może raczej, tętniło to w nim jak duże naczynie prężące się pod skórą, niewidoczne jednak wyraźnie na powierzchni.”
J. Kalinowski, Kształt ciemności
------------------------------
Fragment z Kalinowskiego przedłużyłam o zdania potwierdzające prawdę, która wraca do mnie jak bumerang, że przed samym sobą się nie ucieknie...