sobota, 22 września 2007

osiołkowi w żłoby dano...

Zawsze uważałam, że jednym z najważniejszych przymiotów, jakie człowiek ma na swym wyposażeniu jest wolna wolna. To wspanałe uczucie: móc wybierać. Problem w tym, że nie zawsze te wybory są łatwe (i pomijam tu fakt wyborów tylko moralnych, bo niemal każda decyzja ma również charakter moralny). Czasem po prostu tak się życie układa, że cokolwiek się wybierze, będzie nie do końca dobrze. Tak mam ja teraz.
Z jednej strony propozycja wyjazdu do pracy we Włoszech. Zaletą tej oferty jest fakt, że powrócę do mojej ukochanej Italii, że będę pod opieką lekarza (inną rzeczą jest ubezpieczenie, ale bez niego cała sprawa będzie z mojego punktu widzenia nieaktualna). Niewątpiwie fakt, iż ktoś na mnie tam czeka - specjalnie na mnie - też nie jest do przeoczenia. Podobnie jak to, iż po wielu miesiącach bez pracy i bez szans na nią, bycie towarzyszką starszej pani nie jest propozycją taka najgorszą. Szkoda tylko, że jako Polsce będzie mi trudno w ogóle znaleźć dla siebie ścieżkę kariery. Inna rzecz, że w Polsce jako asystentka osoby starszej nie zarobiłabym 500 euro.
Wyjazd jest bardzo nęcący, ale...
Wyjazd listopadowy byłby sporą komplikacją ubezpieczeniową w Polsce. To po pierwsze. Po drugie, być może zmiana leku będzie jednak wymagała mojej obecności tutaj. Poza tym, sprawy planowanego otwarcia interesu z moim bratem się skomplikowały. Gdy o tym zaczęliśmy rozmawiać, nie było propozycji z Włoch. No i gdy on sam miał pracę. Jeszcze wczoraj myślałam, że moja odmowa tak go nie poruszy... A dziś się okazało, że za chwilę jego praca się skończy a on sam na ten interes jest bardzo napalony. Mają jednak rację Ci, że w tej sytacji lepiej będzie, gdy z tego biznesu zrezygnujemy. Mają też rację gdy mówią, że wyjazd do Włoch ot tak, gdy sprawa jest niepewna - zwyczajnie mnie na to nie stać. Mam nadzieje, że Enzu mogę ufać, ale na wszelki wypadek jutro potwierdzę tę pracę i jej warunki.
A czego ja tak naprawdę bym chciała?? Moim marzeniem niespełnialnym jest możliwość takiej pracy w Polsce, która umożliwiałaby mi częste wyjazdy do włoch :-) Tak byłoby najpiękniej. Ale skoro to niemożliwe, to muszę wybrać z tego co mam. I wiem, że to nie jest mało jak na to, co jeszcze było do niedawna.

czwartek, 20 września 2007

szczęście?? szczęśćie!! szczęście...

Wczoraj przeczytałam opowiadanie Krzysztofa, które kazało mi się zastanowić czym dla mnie jest szczęście. I czego w życiu tak naprawdę chcę. Tym bardziej, że chwilami wydawało mi się, iż sama jestem podobna do tytułowej bohaterki. Wydaje mi się jednak, że to najłatwiej powiedzieć, że jest się nieszczęśliwym. To troszkę tak, jak w piosence Urszuli: POWINNAM być szczęśliwa. Chyba jednak tak do końca nie wiem co to znaczy być szczęśliwą. Tak jak nie wiem co to znaczy być zakochaną. Wyobraziłam sobie, że człowiek szczęśliwy czy zakochany powinien zachowywać się w ten a nie inny sposób. Może dlatego, że inni będąc szczęśliwymi czy zakochanymi są stale uśmiechnięci, że czują 'motyle w brzuchu". Ja chyba jestem zbyt racjonalna. Niewątpliwe jestem Królową Lodu...
Ale bycie stale uśmiechniętą oznacza, że będę/jestem szczęśliwa... Może, ale nie musi. Czasem to oznacza profesjonalizm (wszak praktykowałam jako sprzedawczyni). Czasem prawdziwe zadowolenie.
Ktoś kiedyś - zdaje się przy okazji jakiegoś spotkania opłatkowego - powiedział mi: czego Ci życzyć, masz wszak tak wiele. To prawda. Mam wiele: kochającą rodzinę, sprawdzonych przyjaciół, ukochane książki i pasje. Mam też swój Krzyż (a tak swoją drogą, to nie wiem dlaczego ostatnio zapominam o swych chrześcijańskich korzeniach).
Z drugiej strony ten Krzyż sprawia, że czuję się do pewnego stopnia wyalienowana, dlatego nie czuję się do końca szczęśliwa. Nie czuję się zrealizowana jako członkini społeczeństwa...

poniedziałek, 17 września 2007

home, sweet home

Dobrze jest wrócić do domu, do bliskich z Maleńką na czele. Dobrze jest wejść do domu po podróży, podczas której:
  • nie byłam do końca przekonana czy kierowca jednak nie zdecyduje się pojechac do Neapolu zamiast do Rzymu
  • z trudem dotarłam o czasie na lotnisko
  • lądowanie było okupione całkiem poważnymi turbulencjami.

Spędziłam jednak piękne i wesołe chwile we Włoszech. Mimo wszystko czuję się tam jak u siebie. Nawet jeśli cały czas jestem tam gościem (i w Italii jako takiej i u Carla czy Justyny). Nawet jeśli nie jestem (i pewnie długo, o ile w ogóle) niezależna... Tak, to mój drugi dom. choć ostatni moj pobyt pozwolił mi nieco odmitologizować i Termoli i Włochy. Zwłaszcza, że zobaczyłam Ascoli. Jest piękne (gdzie ja podziałam kartkę stamtąd????????????). Jako turystka zachwyciłam się tym miastem. Nie wiem czy mogłabym tam żyć. W Termoli znam juz niemal wszystkich :-)

Tak, te kilka dni w Abruzzo i Marche przeznaczone na wypoczynek, zwiedzanie i zabawę były naprawdę mi potrzebne. Niby "odpoczywam" cały czas, a jednak takie wypady są rzeczywiście relaksujące. Teraz tylko czekam na zdjęcia, żeby w każdej chwili móc sobie przypomnieć sobie te chwile :-) No i dzieki temu wyjazdowi mam nową fascynację muzyczną: Piero Mazzocchetti... ciekawe czy sprzątaczka znalazła plakat ukryty za kanapą, a który Carlo "ukradł" pod osłoną nocy :-)

Poza tym miło jest wiedzieć, że pomimo tych kilku miesięcy jakie upłynęły od mojego wyjazdu, ludzie mnie paiętają i cieszą się z mojego przyjazdu. I z różnych przyczyn czekają własnie na mnie. Z Zaskoczeniem przyjęłam słowa Piny, że dzieje się tak dlatego, że roztaczam wokół siebie jakis wdzięk, spokój, światło... Aż się zarumieniłam.

Na pewno wrócę do Włoch. Ciekawe tylko kiedy i w jakim charakterze...