środa, 17 grudnia 2008

droga

Jeśli każdy dzień może być (i jest?) pierwszym dniem mojego życia, to jak dbać o konsekwentne podążanie w obranym przez siebie kierunku? Czy warto? Czy to w ogóle możliwe?
Ja jestem zdania, że można i trzeba. Należy wiedzieć w jakim kieunku się poruszać, gdzie chce się dotrzeć. Życie nie jest po to, aby dryfować. Nie jest po to, by dać ponosić się falom, choć świadoma jestem, iż sztormy na oceanie życia bywają silniejsze od nas. A nawet śmiercionośne.
Nie wpisuję portu przeznaczenia do mej księgi. Ale wiem gdzie płynę... Gdzie chcę płynąć (nawet jeśli nie raz zbaczam z kursu).

wtorek, 16 grudnia 2008

spraw kilka

1. Ochota
Pogoda ani to zimowa, ani wiosenna, ani nawet jesienna. I bynajmniej nie nastraja do pieszych wycieczek. Dziś jednak przyszła mi ochota na spacer. Taki zwykły, długi (?) spacer...
Na pewno nie dziś, może nie jutro, ale pomysł zrealizuję... Za towarzystwo się nie obrażę...
2. Gra słów
3. Klamka zapadła
Decyzja podjęta, spotkanie umówione... Chciałoby się powiedziedź, że nie ma odwrotu. Zapewne taka możliwość istnieje, ale nie chcę z niej korzystać. Nawet jeśli się boję... Szczęście całe, że wreszcie oporu wewnętrznego nie czuję...
4. Odplątanie-zaplątanie
Nie skrzywdzić... nie skrzywdzić tym razem... nie skrzywdzić siebie, ani...

poniedziałek, 15 grudnia 2008

na wstecznym biegu

No i się nawymądrzałam o postrzeganiu szczęścia. A tu drobiazg pod tytułem atak i od razu zmienia się perspektywa. Nie, żebym wracała do stanu sprzed kilku miesięcy - smutek i poczucie beznadziei przychodzi wszak niezależnie od ataków. I to jest zupełnie inna historia.
Ataki jednak bardzo mnie jednak wyczerpują. Bardziej, aniżeli ciężka praca. Ataki jednak sprawiają, że z całkiem pewnej siebie dziewczyny staję się na dłuższą lub krótszą chwilę małym, zaszczutym, przerażonym psem. Zwłaszcza gdy moi znajomi są świadkami tego wydarzenia. Nieważne, że mają wiele zrozumienia dla mojej dolegliwości.
W takich chwilach jak dziś, odnoszę wrażenie, że lepiej byłoby dla nich i dla mnie, abym usunęła się gdzieś w cień i nie przeszkadzała. Nieważne, że mam świadomość, że choroba nie jest przeszkodą.
Nieważne, że na codzień choć jestem świadoma epilepsji, to staram się nią nie przejmować. Bo przecież funkcjonuję zupełnie normalnie. To wszystko przestaje być ważne w takich właśnie momentach... W takich momentach cała moja świadomość i pewność siebie, bez mojej zgody, wrzuca wsteczny bieg...

stay happy

Czym jest zatem szczęście? Jak ja odpowiadam na to podstawowe pytanie? Tym bardziej, że wraca ono do mnie co czas jakiś...
Dziś już wiem, że nie jest szczęściem stan absolutnej beztroski. Po pierwsze taki stan wydaje się być niemożliwy do uzyskania. Po wtóre - mam wrażenie, iż byłby to stan bezrefleksyjności życiowej. Wyuczona bezmyślność...
Dziś już wiem, że pewne troski są potrzebne, by się rozwijać. Że - jakkolwiek paradoskalnie to brzmi - rzeczywiście przeszkody nas umacniają. A przynajmniej mogą nas umacniać i pomagać nam wzrastać.
Choć zdarza się, że trudności wydają się być zbyt ogromne. Że widzimy przed sobą mur nie do przeskoczenia. Choć zdarza się, że naszą perspektywą jest dno Rowu Mariańskiego. To właśnie wówczas trudno być szczęśliwym. Trudno robić dobrą minę do złej gry. I nawet świadomość chrześcijańskich wartości i obecności przyjaciół bywa słabą pociechą...
Wiem o czym mówię...
Gdy już jakimś cudem i sposobem uda się przekroczyć granicę beznadziei, nadal bywa się smutnym/ą. Nadal zdarzają się trudniejsze dni. Ale zupełnie szczerze można mówić o szczęściu...

niedziela, 14 grudnia 2008

Poppy

Poppy... prawie jak Pippi Langstrumpf (chodzi o podobieństwo imion) - trzydziestolatka patrząca na świat oczyma rozbawionego dziecka. Zupełnie różna od Amelii - marzycielki. Zupełnie różna, a przeciez mająca podobny w życiu cel: być szczęśliwą i uszczęśliwiać innych.
- Jesteś szczęśliwy?
- Oto poważne pytanie...
- Podstawowe.
Niezaprzeczalnie to pytanie tak podstawowe, jak i poważne. Tylko czym jest szczęście? Zwariowanym życiem bez większych zobowiązań? Zaciągniętym wraz z mężem kredytem hipotecznym? Tropieniem zła?
Czy sposób Poppy to jedyna słuszna droga? Czy ludzie postępujący inaczej są mniej szczęśliwi? Film chwiliami właśnie tak sugerował... A przecież nie chciałabym swojego szczęścia upatrywć w świadomości, ze szczęście to mit i ułuda... (vide przykład instruktora) Taki świat wydał mi się przygnębiający, a przede wszystkim przerażający. O taki świat się otarłam, ale nawet wówczas przeczuwałam, że istnieje jasność. I tylko ta perspektywa była siłą napędową jakiegokolwiek chcenia. By móc wreszcie odpowiedzieć:
Tak, jestem szczęśliwa.
Bo jestem.
Naprawdę.