sobota, 8 marca 2008

zaskoczenia

Pierwszym zaskoczeniem (choć bynajmniej niechronologicznie) był list od Carla. Nie spodziewałam się dostać od niego już żadnej wiadomości, poza kurtuazyjnymi życzeniami świątecznymi. Nie przypuszczałam, że będzie to list tak otwarty... Cieszę się, że Carlo przepracował już to nasze "rozstanie", że - chyba - może wreszcie traktować mnie po przyjacielsku. Nie przypuszczałam, że będzie to też tak smutny list... Bo mnie też będzie brakowało uśmiechu Giuseppe... Inna sprawa, że ten tydzień obfitował w tego rodzaju wiadomości... Bo przecież też odeszła również s. Teresa... Nie spotkałam jej nigdy osobiście, a przecież od wielu lat była w pewien szczególny sposób obecna w moim życiu.
Ja zaś mam wrażenie, że osobiście budzę się do życia... A przynajmniej mam taką szansę... Dzięki praktykom jakie sobie niemal wywalczyłam, zaczęłam wychodzić do ludzi... Zaczęłam myśleć o czymś więcej niż tylko konieczność przeglądania i odpowiadania na ogłoszenia... Choć właściwie robię teraz niemal to samo - tyle, że "zawodowo". Przestałam się też martwić brakiem perspektyw... Być może także dzięki mojej determinacji, horyzont możliwości sam niemal się przede mną otworzył... Kilka propozycji z Warszawy, jedna z Gdyni... i ta najważniejsza - toruńska. Bynajmniej nienajlepsza finansowo, ale dająca mi możliwości rozwoju w dziedzinie, która mnie przecież od jakiegoś czasu mocno fascynowała... Rozmowa z szefową sprzed kilku dni była rownież zaskoczeniem.
Mam (jeszcze?) obway czy podołam, czy się sprawdzę... Niby znam swoje umiejętności, niby znam swoje zalety, ale jestem również świadoma tego, iż ostatni rok zostawił we mnie poważne blizny. Nie chciałabym jednak, aby kompleksy zwyciężyły... Nie moge na to pozwolić...!!

wtorek, 4 marca 2008

kolejna szansa (?)

Dziś zaproszono mnie na kolejną rozmowę do Warszawy. Bynajmniej nie na drugi etap do OMV. To inna firma... kolejna szansa... Może tym razem to będzie "moja" szansa?

poniedziałek, 3 marca 2008

dojrzewanie

Kilka razy już słyszałam, że jestem kobietą świadomą siebie. To prawda. Choć dochodzenie do tej świadomości, choć nauczenie się samej siebie czasem jest procesem dość długotrwałym. Nazwałabym ten proces dojrzewaniem. Jestem świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, jestem świadoma przyczyn swoich wyborów. Nawet jeśli nie jestem zawsze z nich dumna, nawet jeśli w momencie ich dokonywania są spontaniczne. Perspektywa czasu jednak pozwala na uświadomienie sobie tego, co leżało u podstaw takiej, a nie innej decyzji. Takie małe rozeznanie post factum. Jestem świadoma równiez tego, że zafiksowałam się już dawno na jednym problemie. Zdaję sobie sprawę z tego, że sama z tego zaklętego kręgu nie wyjdę. Na pomoc rodziny za abardzo też liczyć nie mogę. Zwłaszcza mamy, która wpędza mnie w jeszcze większe poczucie winy, tak jakby i bez tego nie było ogromne. Oczywiście rozumiem, że i ona się boi, że traci juz siły. Rozumiem... Więc na pomoc nie liczę... Liczyłam na pomoc tych, którzy mogą pomóc - w wymiarze bardzo konkretnym. Bo dobrych dusz, które są mi przychylne i przyjazne mam na wyciągnięcie ręki wiele (powtarzam po raz nie wiem który - to ważne i miłe, ale nie słów pocieszenia potrzebuję...nie TYLKO takich właśnie słów). Chciałabym też być dobrze zrozumiana - to prawda, że czasem projektujemy sobie pomoc na przykład, która wydaje się nam najodpowiedniejsza. a kiedy nie przychodzi ta wymarzona i wyobrażona, to myślimy, że nie przyszła w ogóle. Mnie też się tak czasem zdarza. Nauczyłam się jednak - w mojej obecnej sytuacji - odróżniać konkrety od miłych słów. Nawet jeśli nie wyobrażam sobie dokładnie jakie to konkrety mialy by być (choć nie ukrywam, że najmilej byłby widziany telefon z propozycją pracy). Jestem też świadoma swoich emocji. I dojrzewam do podejmowania decyzji.