wtorek, 2 grudnia 2008

zmywanie naczyń, czyli jestem feministką

W czasach prehistorycznych, kiedy studiowałam i mieszkałam w Lublinie, moje współlokatorki toczyły ze mną nieustającą wojnę o brudne kubki i talerze. Nie, żebym była bałaganiarą. Po prostu w moim towarzystwie zabrudzone naczynia nie miały mozliwości się uchować. Pomimo próśb i gróźb stawałam przy zlewie i myłam. A już najszczęśliwa byłam przy okazji organizowanych przez nas spotkań towarzyskich... Tyle naczyń do umycia...
Teraz wojny toczą ze mną kolżanki z pracy... Może nie tak intensywne, ale jednak.
Cóż ja jednak poradzę na to, że lubię zmywać naczynia? Cóż ja poradzę na to, iż to zajęcie mnie odpręża? Jednak "tradycyjne" (świadomie to słowo umieszczone jest w cudzysłowie) pojmowanie roli kobiety, budzi mój sprzeciw. Jak jednak nie chcę, aby kobieta była przez siłę zaganiana do przysłowiowych garów, tak nie godzę się, by była zmuszana do zasiadania na współczesne traktory. Mam tu na myśli obowiązkowe robienie kariery w korporacjach i zapominanie o swej kobiecości.
Do szpiku kości wkurza mnie męski szowinizm (nawet jeśli wydanie jest damskie). O ile będzie to możliwe, będę broniła Maleńkiej przed wpychaniem jej w 'tradycyjną" rolę kobiety - choć musi wiedzieć do czego służy pralka, odkurzacz, itd. Ale równie mocno gardzę tym wydaniem feminizmu, który ja - na własny użytek? - nazywam antymaskulinizmem.
Nie chcę, jako kobieta, być wpychana na siłę w jakąkolwiek rolę. Nie chcę, by ktokolwiek mi mówił, że jeżeli chcę być kobietą nowoczesną, to mam się godzić i nawoływać do aborcji na przykład. Że to niby wyraz tolerancji, wolności i współczesności. Nie chcę, by ktokolwiek na mnie krzywo patrzył, ponieważ jestem sama i czerpię przyjemność z pracy zawodowej.
90 lat temu kobietom zostały przyznane tzw. prawa podstawowe, w tym prawo udziału w wyborach. Szkoda, że to prawo nie zawsze i nie do końca ma zastasowanie w codziennym życiu. Ponieważ ja chcę mieć wybór. Przecież mogę lubić zmywać naczynia robiąc karierę zawodową. A jeżeli zechcę - mogę poświęcić się cała rodzinie i życiu domowemu. Albo wspomnianej karierze. I nikomu nic do tego (o ile to wybór świadomy i rozpoznany).
A na koniec moje motto:
Kobieta ma być kobietą. Tylko tyle i aż tyle.

2 komentarze:

  1. Opiekunka domowego ogniska, ucząca dzieci wrażliwości na piękno, ucząca pierwszej modlitwy, bo zwykle jeśli rodzice to robią, to przeważnie mamy nie ojcowie. Lekarz rodzinny, gospodyni w czasie wizyt rodzinnych, współczująca i troskliwa, towarzyszka życia, wierna przyjaciółka - czy takie tradycyjne pojmowanie roli kobiety wzbudza w Tobie sprzeciw?

    OdpowiedzUsuń
  2. Rafale, jak napisałam na końcu: kobieta ma być kobietą. A to oznacza, że w sposób zupełnie naturalny będzie dobrym duchem ogniska domowego i bedzie ten dom czarowała swoim urokiem. Zupełnie naturanie będzie delikatna i silna jednocześnie. Niezależenie od tego co będzie robiła. Tylko pozwólmy jej wybrać to, co chce robić - bo tylko spełniona kobieta będzie przepełniona wewnętrznym blaskiem.
    A swoją drogą, mężczyźnie też powinni wiedzieć do czego służy żelazko czy odkurzacz :-)

    OdpowiedzUsuń