Nie tylko tu, na blogu, zachciało mi się w ostatnich dniach dzielić się rozważaniami na temat jesieni. Moje wypowiedzi skłoniły jednego z moich znajomych do refleksji, które można podsumować słowami, że zima kończy wszystko. Zima jest końcem.
A dla mnie zima nie jest końcem. A na pewno nie jest końcem
definitywnym. Zima jest podsumowaniem, zamknięciem czegoś, a
równocześnie jest początkiem czegoś nowego. To prawda: bywa władcza i
dominująca. Jest piękna i przerażająca jednocześnie. Myślę, że kocha się
ją i nienawidzi jednocześnie. Zawiera w sobie wszystkie paradoksy i
sprzeczności. Przykrywa je śniegiem, odświeża mrozem, odkurza wiatrem,
czyni pięknymi poprzez słońce.
Zima nie jest końcem, podobnie jak końcem nie jest noc. Bo dzień jest oczywistością i działaniem. Noc kończy coś i rozpoczyna. Jest odpoczynkiem i oczyszczeniem. Budzi strach, ale przynosi również nadzieję.
Ja wiem: każda pora roku, każdy dzień tygodnia, każda pora dnia jest zakończeniem czegoś i czegoś początkiem. Pory roku, miesiące, dni, godziny następują po sobie... Wiem. Mam jednak przeczucie, jestem przekonana, że w tym następowaniu po sobie czasów zima i noc mają miejsce uprzywilejowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz