Czas chyba zamieścić kilka odpowiedzi na komentarze. Zebrało się tego troszkę i tak sobie myślę, iż warto tę dyskusję przenieść do wątku głównego. Wybaczcie mi jednak, że pojawi się problem z formatowaniem...
1. Kienio pisze: "Wiem Asieńko, ile to trwa. Czas jednak - wbrew wszystkiemu - nie jest tu chyba najistotniejszym elementem. Wiesz, kiedy słyszę słowo o okrucieństwie Boga przypomina mi się moja mama i jej ponad 8-letnia walka z białaczką, której szczegóły i perspektywy (jako lekarz) ona znała jak nikt inny. Nie ma sensu się licytować na czas cierpienia. Cierpienie się mierzy miłością, a nie czasem - to lekcja od mojej mamy, nie ode mnie. Zresztą nie tylko od niej.Bóg w cierpieniu nie jest okrutny. Nie, On zaprasza do siebie. Najcenniejszy z darów, najmniej ceniony i najmniej chciany. To z kolei lekcja od mojej matki chrzestnej, która zachorowała na raka trzustki i teraz walczy z chorobą.Wiem, wiem - zbieram i przytaczam lekcje, słowa i przykłady od innych, tak jakbym chciał Ciebie moralizować. Nie zamierzam, bez obaw. Chcę Ci tylko Asiu podsunąć taką myśl, że może także na Twoje cierpienie można spojrzeć inaczej, mimo iż wszystko sprzysięga się przeciw Tobie. Ja naprawdę wierzę, że Bóg jest po stronie człowieka: po mojej i po Twojej."
Nie mam zamiaru się licytować na cierpienia... Nie powiedziałam także, że Bóg jest brutalny czy okrutny... Napisałam, że nie wierzę w to... I nie tego doświadczałam... Sam jednak wiesz, że w pewnym momencie może być bardzo trudno o zaufanie, o miłość, o akceptację... I dlatego czas MA tutaj znaczenie. Także dlatego, że perspektywa ostatnich kilku lat każe mi mysleć, iż wszelkie moje wybory z przeszłości były nietrafione. Że źle skorzystałam z daru rozumu... Niefajne to uczucie. Bardzo niefajne. Także dlatego, że winą obarczam siebie, a nie Boga... Choć zrzucanie winy na Boga, na los czy na kogo- cokolwiek byłoby łatwiejsze.
2. Anonimowy pisze: "hello,nie powiem, przeczytałem kilka ostatnich postów i z ciekawością czekam na kolejne. Nie pytaj jak tu trafiłem, powiedzmy że będe nieznajomym obserwatorem. Pozdrawiam". Ależ ja nie pytam kto tu trafił i w jaki sposób :-) Niektórych moich czytelnikow znam, innych nie... Każdego witam serdecznie :-) Wszystkim jednak proponuję, aby przeczytali wpisy od początku - nie jest ich znowu tak strasznie dużo, a pierwsze wpisy pozwalają zrozumieć kolejne...
3. Kienio pisze: "Tak jeszcze bym dodał, bo im dłużej czytam Twojego bloga, tym bardziej jestem o tym przekonany, że może powinnaś pisać - książki, powieści, opowiadania. Serio mówię." Dziekuję za te słowa :-) To zachęta dla mnie tym ważniejsza, że pochodząca od Ciebie... Naprawdę! Jeśli zaś chodzi o samo pisanie: blog powstał/powstaje między innymi po to, by się wprawiać, by szlifować styl... Bo pomysł pisania od jakiegoś już czasu chodzi mi po głowie, ale trzeba nabrać praktyki - praca naukowa to jednak nie to samo :-) Na dniach powinnam zacząć pisać jakieś poważniejsze od bloga felietoniki (bo beletrystyka to chyba jednak nie dla mnie...). Niech tylko Sebastian znajdzie dla mnie odrobinę czasu... :-)
właśnie przeczytałem wszystkie, i ciesze się za zwrócenie uwagi w moją stronę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńpoza tym pierwszy raz czytałem jakiegokolwiek bloga, i w pewnym sensie to też jest mój 1 dzień :)
OdpowiedzUsuńsie nie śmiej, ale jestem pozytywnie zły, nawet nie wiem kto winien bardziej, że nie mogłem dzisiaj dokonać swojej stałej czynności, czyli popołudniowej drzemki,ech
OdpowiedzUsuńMiło, że tu zajrzałeś... ale może część komentarzy zechcesz przesłać jako prywatną wiadomość na maila (adres w moim profilu). to propozycja także dla innych, którzy nie chcą, aby ich komentarze znalazly się tutaj, albo nie powinny się tu znaleźć :-)
OdpowiedzUsuńok, nie zaśmiecam już nie na temat, zostane pełnoprawnym czytelnikiem
OdpowiedzUsuńKiedy zachęcałem Cię do pisania, prawdę mówiąc bardziej myślałem o beletrystyce, niż o felietonikach. Kto wie, jak się potoczy historia.
OdpowiedzUsuńA co do "nietrafionych wyborów"... O tym, czy były trafione, czy też nie, przekonamy się wszyscy, gdy nadejdzie pełnia czasu. Wcześniejsze oceny są przedwczesne, choćby najuczciwiej i najsolidniej były robione. Dopiero z ostatecznej perspektywy będziemy wiedzieli, czy nie zmarnowaliśmy czasu, który właśnie dobiegł końca.