wtorek, 29 stycznia 2008

szukam (p)odpowiedzi

"Czytelnik nie zawsze się odzywa, ale to nie znaczy, że nie pamięta i - na miarę swoich możliwości - w sercu Autora nie nosi... Z drugiej strony, czasem taka świadomość duchowego towarzyszenia, jeśli nie jest wsparta fizyczną obecnością, to za mało, by przełamać głód samotności. Wiem."
To fragment komentarza, umieszczonego pod wpisem pt.: "kilka cytatów z kontekstu wyjętych". Dziękuję. Cierpi się jednak zawsze samemu (pomijam tu zupełnie świadomie kontekst współcierpienia z Chrystusem), dlatego w tamtym wpisie miały pojawić się cytaty mówiące o samotności. Każda bowiem trudność jest indywidualna. Jestem wdzięczna za każdą obecność: czy to wirtualną, czy realną. To niezwykle ważne - bez tych słów otuchy byłoby znacznie trudniej. Nie chciałabym jednak, żeby zabrzmiało to niegrzecznie, ale wszelkich wariacji stwierdzeń: "będzie dobrze", "jesteś zdolna, miła, ładna, inteligentna (itd., itp.) i na pewno coś znajdziesz" zaczynam mieć serdecznie dość... Wiem, że nikt (albo niemal nikt) nie jest mi w stanie pomóc w bardzo konkretnym wymarze, ale to własnie takiej pomocy teraz potrzebuję... Choć mam świadomość, że kazdy dzień bez pracy oddala mnie od tego rynku... Za chwilę nawet jako sprzątaczka pracować nie będę mogła... Zresztą, nawet na taka propozycję np. z PUP liczyć nie mogę - za wysokie wykształcenie...
Dziś w Instrukcji człowieka w Trójce mowa była o akceptacji własnej sytuacji, o szukaniu pozytywnych stron... Pani psycholog mówiła o tym, aby spróbować przekonać siebie, że nasza sytuacja jest najlepszą z mozliwych na dany moment... Ja w tym czasie mogę docenić jedynie (choć to i tak bardzo dużo) obecność rodziny i co niektórych znajomych... Tylko (?) i aż (?) tyle...

5 komentarzy:

  1. Łatwo jest mówić "trzeba się zaakceptować", i zostawić biednego z jego problemem. Łatwo jest dawać tanie pociechy. To prawda.
    Asiu, nie wiem, czy możesz coś jeszcze ZROBIĆ. Może tym co masz do "zrobienia" jest Twoje cierpienie? To prawda, że cierpi się samemu. Nawet Chrystus na krzyżu cierpiał sam, ogołocony nawet z poczucia miłości i bliskości Ojca. Na krzyżu się nie robi nic. Na krzyżu się cierpi. I umiera, gdy czas nadejdzie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież wiesz ile to trwa... Bóg nie jest tak brutalny... Nie zostawił Swego Syna na zbyt długo, a przecież Chrystus był znacznie silniejszy ode mnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem Asieńko, ile to trwa. Czas jednak - wbrew wszystkiemu - nie jest tu chyba najistotniejszym elementem. Wiesz, kiedy słyszę słowo o okrucieństwie Boga przypomina mi się moja mama i jej ponad 8-letnia walka z białaczką, której szczegóły i perspektywy (jako lekarz) ona znała jak nikt inny.
    Nie ma sensu się licytować na czas cierpienia. Cierpienie się mierzy miłością, a nie czasem - to lekcja od mojej mamy, nie ode mnie. Zresztą nie tylko od niej.
    Bóg w cierpieniu nie jest okrutny. Nie, On zaprasza do siebie. Najcenniejszy z darów, najmniej ceniony i najmniej chciany. To z kolei lekcja od mojej matki chrzestnej, która zachorowała na raka trzustki i teraz walczy z chorobą.

    Wiem, wiem - zbieram i przytaczam lekcje, słowa i przykłady od innych, tak jakbym chciał Ciebie moralizować. Nie zamierzam, bez obaw. Chcę Ci tylko Asiu podsunąć taką myśl, że może także na Twoje cierpienie można spojrzeć inaczej, mimo iż wszystko sprzysięga się przeciw Tobie. Ja naprawdę wierzę, że Bóg jest po stronie człowieka: po mojej i po Twojej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jeszcze bym dodał, bo im dłużej czytam Twojego bloga, tym bardziej jestem o tym przekonany, że może powinnaś pisać - książki, powieści, opowiadania. Serio mówię.

    OdpowiedzUsuń
  5. hello,nie powiem, przeczytałem kilka ostatnich postów i z ciekawością czekam na kolejne. Nie pytaj jak tu trafiłem, powiedzmy że będe nieznajomym obserwatorem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń