Ok, ok... Kwantyfikatorów wielkich używać należy ostrożnie. Tytuł tego wpisu brzmi jednak bardzo optymistycznie, a właśnie optymizm jest mi dziś wyjątkowo potrzebny.
Wyjazdowa część urlopu, przesilenie jesienne i trudny ostatnich kilku miesięcy sprawiły, że od pewnego czasu nie czułam się najlepiej. Zaczął mnie dopadać smutek graniczący z depresją - wiem o czym mówię. Dziś jednak zrozumiałam, że nad pewnymi wydarzeniami MAM kontrolę. Mogę zapanować nad swoimi reakcjami - przynajmniej niektórymi. Mogę kształtować swoją przyszłość...
Dobrze mieć świadomość, że na część moich reakcji wpływają czynniki zewnętrzne (pogoda, zmęczenie) i "wewnętrzne" (hormony). To pozwala na to, by się zatrzymać i pójść dalej. Nie wiem czy to będzie pójście prostą drogą, czy kolejny zakręt. Okaże się za jakiś czas.
(Gdzieś z tyłu głowy pojawia się pytanie o determinizm i wolną wolę...)
A jeśli wszystko mogę, to może warto zrobić cokolwiek.
Fakt, iż wszystko mogę nie oznacza, że zrobię wszystko - to nawet nie jest fizycznie możliwe. Powtarzam jednak - warto zrobić cokolwiek.
Jakie są zatem plany na najbliższy czas? Zadbać o rozwój TM i o skuteczność w pracy. W obu przypadkach mam już pewne plany bardzo konkretne: strona internetowa, przygotowane spotkanie zarządu i klubu, promocja, determinacja przy pozyskiwaniu klientów (postaram się nie przejmować odmowami).
Warto jednak zrobić coś nowego... Czy to będzie współpraca przy nowym projekcie P.? W ciągu najbliższych kilku tygodni - tak.
Planów i pomysłów mam więcej. Robiąc jednak wszystko - nie zrobię nic.
środa, 28 października 2009
kawiarniany szał
Tym razem październikowy urlop - część wyjazdowa - stał pod znakiem chłodu i deszczu. Troszkę żałuję. Miałam nadzieję, że pospaceruję po krakowskim starym rynku, plantach... Rzeczywiście spacerowałam, ale głównie po alejkach galerii krakowskiej. Jakby nie było - również ciekawe doświadczenie.
Warszawa i Poznań (zwłaszcza Poznań) to były kawiarnie i książki. Za zimno było na spacery.
Polecam Empik Caffe w Starym Browarze. Wyjątkowa cisza w centrum handlowym, dobra kawa i herbata, bardzo miła obsługa. A jeśli ktoś chce zjeść pyszne lody - Italian w Galerii Krakowskiej. Hałas nieprzeciętny, tłum trudny do opisania (byłyśmy tam w niedzielę...), ceny dość wysokie, ale jaki smak... Mniam, mniam :-) Podobno kawiarnia tej sieci jest również w warszawskiej Arkadii. Szkoda, że w Toruniu nie ma naprawdę przyzwoitej lodziarni :-(
sobota, 3 października 2009
sto
- Setny wpis zasługuje na sto punktów. Na siłę ich wymyślać nie będę.
- Wpis poprzedni mógł sugerować, że nie dość dokładnie odrobiłam lekcję dotyczącą samotności. Odrobiłam fantastycznie. Zdarza się jednak, że chciałabym mieć z kim porozmawiać. O wszystkim i o niczym.
- A jeśli mowa o samotności. Jeśli już jestem sama (co mi nie przeszkadza i te słowa nie są udowadnianiem sobie czegokolwiek), to bardzo chętnie zamieszkałabym wreszcie sama. Byłoby miło.
- Nie jestem Kopciuszkiem… Bardzo bym chciała, ale nie jestem. Wydoroślałam…
- Wysoki poziom stresu i adrenaliny utrzymywał mnie przy „życiu” przez ostatnich kilka tygodni.. Od kilku dni próbuję dojść do siebie. Trudna sprawa.
- Wiem, że w tej sytuacji przydałby się odpoczynek. Taki porządny (hehe, nie umiem odpoczywać!!). Urlop co prawda jest zaplanowany, ale plany nieco się zmieniły.
- Kraków na razie pozostaje niezmienny. Szkoda, że Marta nie pojedzie.
- Plany są po to, by je zmieniać. Niestety, ostatnio zbyt wiele planów się zmieniło…
- Zdaję sobie sprawę, że wzrost następuje w następstwie zmian. Tych jednak jest tak wiele, że ich nie ogarniam.
- Zmieniają się plany także te, na których realizację czekałam już od pewnego czasu. Poczekam jeszcze trochę. Wierzę, że warto.
- Wierzę, że nie tylko ja oczekuję na realizację planów i zamierzeń. Rozczarowania biorę jednak na siebie… Wszak – wszystko jest złudzeniem…
- Teorie wykładane mi przez P. są interesujące. Uwierzenie, że wszystko jest złudzeniem byłoby czasem przydatne.
- Czasem jednak nie tylko wierzę, ale i wiem, że wszystko jest złudzeniem.
- Ale to tylko wtedy, że gdy jestem osłabiona i zmęczona.
- W każdej innej chwili wierzę, że życie jest realne i mam na nie wpływ.
- I w tym momencie powinno pojawić się pytanie niczym z Hamleta: Złudzenie czy realność?? Oto jest pytanie…
piątek, 2 października 2009
myśli nieuczesane...
Przez ostatnich kilka miesięcy słabo dbałam o moich przyjaciół, nic zatem dziwnego, że dziś nie ma obok mnie nikogo. Przez ostatnich kilka miesięcy moje myśli krążyły jedynie wokół Toastmasters, spotkania demo i pracy… W tym czasie niemal wszystko było podporządkowane tym tematom. Nawet moje rozmowy ze znajomymi.
Wiem, że byłam w tym czasie bardzo wymagająca. Zdaję sobie sprawę, że eksploatowałam ponad miarę kilka osób. Mam wyrzuty sumienia. Niestety… za późno… Teraz tylko mogę zaprosić dziewczyny na wino…
Mam tylko nadzieję, że „udało” mi się pracować równie ciężko… Mam nadzieję, że one czuły się znacznie lepiej niż ja wracając do kogoś…
Nie, nie cierpię z tego powodu, że nie mam do kogo wracać. W takich chwilach jak ta byłoby jednak miło mieć do kogo zadzwonić… Przynajmniej tyle…
Wiem, że byłam w tym czasie bardzo wymagająca. Zdaję sobie sprawę, że eksploatowałam ponad miarę kilka osób. Mam wyrzuty sumienia. Niestety… za późno… Teraz tylko mogę zaprosić dziewczyny na wino…
Mam tylko nadzieję, że „udało” mi się pracować równie ciężko… Mam nadzieję, że one czuły się znacznie lepiej niż ja wracając do kogoś…
Nie, nie cierpię z tego powodu, że nie mam do kogo wracać. W takich chwilach jak ta byłoby jednak miło mieć do kogo zadzwonić… Przynajmniej tyle…
czwartek, 1 października 2009
przyjaźń
Jeśli któregoś dnia poczujesz, że chce Ci się płakać
– zadzwoń do mnie…
Nie obiecuję, że Cię rozbawię, ale mogę płakać razem z Tobą…
Jeśli któregoś dnia zapragniesz uciec,
nie bój się do mnie zadzwonić…
Nie obiecuję, że Cię zatrzymam, ale mogę pobiec z Tobą…
Jeśli któregoś dnia nie będziesz chciał nikogo słuchać
– zadzwoń do mnie…
Obiecuję być wtedy z Tobą i obiecuję być cicho…
Ale jeśli któregoś dnia zadzwonisz i nikt nie odbierze…
Przybiegnij do mnie bardzo szybko.
Mogę Cię wtedy potrzebować…
– zadzwoń do mnie…
Nie obiecuję, że Cię rozbawię, ale mogę płakać razem z Tobą…
Jeśli któregoś dnia zapragniesz uciec,
nie bój się do mnie zadzwonić…
Nie obiecuję, że Cię zatrzymam, ale mogę pobiec z Tobą…
Jeśli któregoś dnia nie będziesz chciał nikogo słuchać
– zadzwoń do mnie…
Obiecuję być wtedy z Tobą i obiecuję być cicho…
Ale jeśli któregoś dnia zadzwonisz i nikt nie odbierze…
Przybiegnij do mnie bardzo szybko.
Mogę Cię wtedy potrzebować…
czwartek, 20 sierpnia 2009
urlop, czyli wypoczywać nie potrafię
Dawno, dawno temu pracowałam sporo. Nauka, praca w ogranizacjach, bycie z innymi i dla innych. Ani chwili odpoczynku, bo nawet kiedy nawet nie byłam niczym zajęta, to i tak w myślach robiłam projekty i plany, które trzeba było realizować. W pewnym momencie kazano mi nawet odpoczywać... To była "najstraszniejsza" pokuta jaką kiedykolwiek mi zadano. Siedząc bezczynnie, czyli z gazetą lub książką w ręce, zamartwiałam się tyloma niewykonanymi obowiązkami. Aż pewnego dnia organizm powiedział dość. I kazał odpoczywać. Przez pewien czas nawet stosowałam się do tej "prośby" mojego organizmu. Udało mi się nawet uśpić jego czujność i powoli, powoli zaczęłam wracać do dawnej aktywności. Tym sposobem pracuję zawodowo, studiuję, angażuję się w Toastmasters, Cashflow, uczę się włoskiego... Dnia powoli na te wszystkie aktywności nie wystarcza, a z żadnej nie zrezygnuję, bo są dla mnie ważne.
Wypoczynek pt. urlop stał się jednak dla mnie koniecznością. Tempo stało się zbyt zwariowane. Nawet jak na moje możliwości. Przed urlopem obiecałam sobie, że jedyne rzeczy jakie MUSZĘ to oddychać, spać i jeść... Przypomniałam sobie jednak, że odpoczywać to ja nie potrafię. Dlatego w czasie podobno wolnym czuwam nadla nad organizacją Klubu i spotkania demo, dlatego obmyślam (i za chwilę będę pisać) wypracowania z włoskiego, dlatego umawiam się na nocne konferencje z Area Governor, dlatego... mogę wyliczać i wyliczać.
Oczywiście, mam świadomość, iż te obowiązki i tak mnie nie minął. Warto je zatem wykonać teraz, kiedy mam wolne przynajmniej od pracy zawodowej (tylko dwa telefony z firmy!!!!!). I tak musiałabym to zrobić. Tyle tylko, że późnymi wieczorami. Pracując teraz gwarantuję sobie jakiś tydzień chodzenia spać o przyzwoitej porze...
Potrafię się usprawiedliwiać. Jestem w tym dobra.
środa, 29 lipca 2009
dwa oblicza Warszawy
Nic na to nie poradzę - jak wielu współczesnym Polakom, Warszawa kojarzy mi się z nadliczbą korporacji, pośpiechem, walką, zazdrością. Do głowy mi przychodzi jeszcze kilka rzeczowników i przymiotników o wybitnie negatywnym wydźwięku.
Kilka dni temu postanowiłam weekend spędzić w Warszawie właśnie. I okazało się, że można znaleźć miejsca piękne, spokojne, dające wytchnienie. Miejsca, gdzie ludzie się nie spieszą i uśmiechają do siebie.
Nic na to nie poradzę - jak wielu współczesnym Polakom, Warszawa kojarzy mi się z napływową ludnością, która usiłuje za wszelką cenę - nawet po trupach - osiągnąć sukces. Przychodzą mi na myśl ludzie, którzy nagle zrywają znajomości i nie mają czasu, bo kariera i pieniądze są najważniejsze.
W ostatni weekend rozmawialiśmy jednak o Warszawiakach od pokoleń, którzy o stolicę i o Polskę walczyli. Ludziach, którzy dla których stolica to nie tylko maszynka do robienia pieniędzy.
Niedziela też była dla nas "podwójna": msza św, uroczysta zmiana warty przy grobie nieznanego żołnierza i obiad... w McDonald's...
wtorek, 14 lipca 2009
być
Zdarzają się dni kiedy nic nie idzie tak, jak trzeba. Jakby się chciało. I wówczas pragnę pobyć z kimś... Nie po to, by rozmawiać. Po to, by zwyczajnie być.
Taką też obecność chę ofiarować innym.
Zdarzają się dni, kiedy dzieją się rzeczy nieoczekiwane. Wówczas pragnę dzielić się z innymi swoją radością. Razem z innymi zdziwić się swoją radością.
Taką też obecność chcę ofiarować innym.
Zdarza się, że czasem trudno znaleźć kogoś, kto zechciałby pomilczeć lub wypić szampana.
Zdarza się, że ludzie zajęci są swoimi sprawami.
Zdarza się, że ja jestem zajęta swoimi sprawami...
A dziś chcę opowiedzieć wszystkim, że przydarzyło się coś niezwykłego...
Taką też obecność chę ofiarować innym.
Zdarzają się dni, kiedy dzieją się rzeczy nieoczekiwane. Wówczas pragnę dzielić się z innymi swoją radością. Razem z innymi zdziwić się swoją radością.
Taką też obecność chcę ofiarować innym.
Zdarza się, że czasem trudno znaleźć kogoś, kto zechciałby pomilczeć lub wypić szampana.
Zdarza się, że ludzie zajęci są swoimi sprawami.
Zdarza się, że ja jestem zajęta swoimi sprawami...
A dziś chcę opowiedzieć wszystkim, że przydarzyło się coś niezwykłego...
poniedziałek, 15 czerwca 2009
kołysanki i romanse
Przychodzą takie wieczory kołysankowo-romantyczne. Pojawiają się nie wiadomo skąd... nie zapowiadają swej wizyty. Po prostu są...
I wtedy chcę słuchać... czego?
Na początek Perfekt...
http://www.youtube.com/watch?v=hYgNp-5tGWI&feature=related oraz http://www.youtube.com/watch?v=4WJ3O94CIQA&feature=related Powinnam jeszcze dodać "Nie płacz Ewka", ale to piosenka na inna okazję... A skoro była kołysanka, to teraz będę się kołysać razem z Martyną Jakubowicz http://www.youtube.com/watch?v=lt-UrlAK1xc i jej misiakami http://www.youtube.com/watch?v=YyZVijsuHFY&feature=related
Ale pragnę też wpatrzeć się w portret... http://www.youtube.com/watch?v=pcwpwhPkUsE i podziękować... http://www.youtube.com/watch?v=8e_gz-q15as
To tylko fragment - wcale nieżelaznego - zestawu. Wszak zmienia się on każdego wieczory kołysankowo-romantycznego...
I wtedy chcę słuchać... czego?
Na początek Perfekt...
http://www.youtube.com/watch?v=hYgNp-5tGWI&feature=related oraz http://www.youtube.com/watch?v=4WJ3O94CIQA&feature=related Powinnam jeszcze dodać "Nie płacz Ewka", ale to piosenka na inna okazję... A skoro była kołysanka, to teraz będę się kołysać razem z Martyną Jakubowicz http://www.youtube.com/watch?v=lt-UrlAK1xc i jej misiakami http://www.youtube.com/watch?v=YyZVijsuHFY&feature=related
Ale pragnę też wpatrzeć się w portret... http://www.youtube.com/watch?v=pcwpwhPkUsE i podziękować... http://www.youtube.com/watch?v=8e_gz-q15as
To tylko fragment - wcale nieżelaznego - zestawu. Wszak zmienia się on każdego wieczory kołysankowo-romantycznego...
piątek, 15 maja 2009
medialne zwierzę... czyli historii arabskiej ciąg dalszy
Najpierw wyjaśnienie - to nie ja zostanę szefem domu arabskiego arystoktaty. Będę wybierać osobę, która tę funkcję przyjmie. I jest to zajęcie równie, by nie powiedzieć bardziej, odpowiedzialne.
Media jednak tę ofertę strasznie nagłośniły... i jak to w przypadku mediów bywa - mocno zniekształciły informację. A ja - jak zwykle - byłam w kontaktach z nimi mocno naiwna... To nic, że nie nie powiedziałam zbyt dużo, ale dziwnie było czytać rzeczy, których nie powiedziałam, i których nawet nie sugerowałam...
Z drugiej strony ćwiczę asertywność i dyskrecję... To cenna szkoła.
Media jednak tę ofertę strasznie nagłośniły... i jak to w przypadku mediów bywa - mocno zniekształciły informację. A ja - jak zwykle - byłam w kontaktach z nimi mocno naiwna... To nic, że nie nie powiedziałam zbyt dużo, ale dziwnie było czytać rzeczy, których nie powiedziałam, i których nawet nie sugerowałam...
Z drugiej strony ćwiczę asertywność i dyskrecję... To cenna szkoła.
wtorek, 12 maja 2009
arabski arystokrata
Podczas pierwszego spotkania wydawało się, że to będzie całkiem normalna oferta pracy. No, może nie taka zupełnie normalna, ale nic znowu nadzwyczajnego. A wyszła z tego medialna i, w pewien sposób, międzynarodowa afera.
Oczywście, darmowa reklama to fajna sprawa, ale bycie szefem domu arabskiego arystokraty NIE JEST ofertą pracy jako opiekun australijskiej wyspy...
środa, 15 kwietnia 2009
ciąg dalszy nastąpił
Przeczytałam wczoraj raz jeszcze wpis o Kopciuszku i przypomniał mi się pewien wiersz. Podobno jest napisany przez Kochanowskiego, ale trudno to stwierdzić na pewno. Był czas kiedy ten wiersz poprawiał mi nastrój… Teraz jest jedynie (?) dalszym ciągiem dawnej refleksji…
Było sobie nic
Poszło sobie nigdzie
Smutno się zrobiło
Może jeszcze przyjdzie?
A gdyby nie przyszło?
A gdyby zwątpiło?
Nic by się nie stało
Lecz smutno by było
Więc z tego dla ciebie
Morał odpowiedni
Nawet będąc niczym
Można być potrzebnym
poniedziałek, 13 kwietnia 2009
Kopciuszek
Kopciuszek to baśń, która fascynuje mnie niemal od zawsze. I w niemal dowolnej formie. To opowieść, w której odnajduję siebie. Bynajmniej nie dlatego, że mam w życiu pod - przysłowiową - górkę. A już na pewno nie ze względu na pokręcone relacje rodzinne.
Z definicji w baśniach dobro zwycięża zło i w rezultacie wszyscy żyją długo i szczęśliwie... Jest to jednak jedna z niewielu historii, która mnie nie irytuje i której mogłabym słuchać często.
Dziś obejrzałam kolejną wariację filmową na temat. Żadne to dzieło sztuki, ale miło się oglądało.
Tak, od czasu do czasu warto taki film obejrzeć. Warto sobie przypomnieć, że nawet nieważne jest ważne...
piątek, 10 kwietnia 2009
strach i bezpieczeństwo
Od pewnego czasu nie wiedziałam co to strach – ten najbardziej doskwierający. Ten, który paraliżuje do szpiku kości.
Miałam nadzieję, że ten okres mam za sobą.
Okazuje się, że nie.
Okazuje się, że znowu się boję.
W kontekście Wielkiego Piątku ów strach nabiera zupełnie innego wymiaru, ale przecież wewnętrzny niepokój nie przyszedł nagle – przeczuwałam go wszak od pewnego czasu. Jak zwykle – nadchodził powoli, ale dawał o sobie znać.
Szukam swoich miejsc bezpiecznych. Tych wewnętrznych i tych zupełnie zewnętrznych, fizycznych. Dlatego znowu marzy mi się Kraków, dlatego przypomina mi się kaplica na Bazylianówce.
Myślę też o K., nawet jeśli to bezpieczeństwo jest niebezpieczne.
wtorek, 31 marca 2009
wspomnienia
Żałuję, ze nie mogę/nie potrafię wyciąć fragmentów mi niepotrzebnych... Ale i tak te trzy utwory układają się w historię... Moją historię...?
zadyszka
Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko mogę. Przez chwilę bowiem mi się wydawało, że wszystko robi się samo i jakoś poza mną. Całkiem niedawno odkryłam, że to jednak nie jest prawda. Uświadomiłam to sobie i ta wiedza niemal udarzyła mnie w twarz...
Najzabawniejsze jest jednak to, że emocjonalnie nadal jestem gotowa na wielki wysiłek, że nadal jestem pełna optymizmu. Ale... to małe "ale" to mój organizm, który dostał zadyszki i nie nadąża za chęciami i emocjami.
poniedziałek, 9 lutego 2009
efekt domina
Energia to jedno, trudne sytuacje to zupełnie inna historia. Z pracowymi sobie radzę. Lepiej lub gorzej, ale problemy rozwiązuję. Niech ta energia do czegoś się przyda. Choć bywa tak, że kilka rzeczy spada jednocześnie, ale co tam...
Z osobistymi sprawami też sobie coraz lepiej radzę. Bywa ciężko. Niemniej jednak pagórki nie wydają się już być górami nie do przeskoczenia.
Zdarzają się jednak sytuacje, które spadają na mnie jak grom z jasnego nieba, które sprawiają, że nie wiem co powiedzieć i co zrobić. Sytuacje tym trudniejsze, że nic z nimi nie mogę zrobić, bo dotykają nie mnie bezpośrednio ale kogoś z mego otoczenia. A ból moich bliskich - rodziny, przyjaciół - jest dla mnie równie wielki, by nie powiedzieć, że większy, niż mój własny ból.
Nie mogę zrobić nic... poza dobrym słowem, poza dobrą myślą. A przecież z doświadczenia wiem, że dobre słowo w takiej poważnej sytuacji nie oznacza wiele (choć oznacza w zasadzie wszystko).
Nie mogę zrobić nic i to sprawia, że sytuacja ta z trudnej staje się dla mnie jeszcze trudniejsza...
Właśnie przeczytałam własne słowa i stwierdzam, że ktoś mógłby wysnuć wniosek, iż bardziej się przejmuję swoimi odczuciami, niż problemem drugiego człowieka, którym podobno się przejmuję... To nieprawda. To drugi człowiek i jego kłopot jest dla mnie ważniejszy, ale przecież nie nogę opisać i zanalizować w tym miejscu emocji drugiego człowieka...
No i właśnie nastał czas kiedy nie mogę zrobić nic...
sobota, 7 lutego 2009
afektywność dwubiegunowa
Napisałam tytuł i zastanawiam się czy takie słowo, w tym kontekście, w ogóle istnieje. Jak na kontrolera płynności i gramatyka robię zbyt dużo błędów językowych, zarówno w słowie pisanym, jak i mówionym. Problem polega na tym, że tylko z niektórych zdaję sobie sprawę, że tylko niektóre z nich zauważam. Pocieszam się myślą, że jednak polonistką nie jestem. Pocieszam się myślą, że Włosi, o ile w ogóle znają zasady gramatyki swojego jezyka, absolutnie się nimi nie przejmują i są szczęśliwi. Choć to ostatnie, to słaba pociecha...
Taka mała, choć ważna, dygresja.
Od pewnego, dłuzszego już, czasu mam mnóstwo pracy. I z perspektywy ilości oraz jakości zadań, czasami mocno wątpię w kryzys (którego swoją drogą nie neguję, choć mam swoje zdanie na jego temat).
Mam mnóstwo pracy i zdarza się, że padam na nos. Zatem nic dziwnego, że bywam mocno zmęczona, by nie powiedzieć wykończona. Jeszcze do niedawna tego rodzaju zmęczenie fizyczne sprawiało, że dopadały mnie stany depresyjne (jakby nie przychodziły niezależnie od ilości pracy).
Od pewnego jednak czasu ogrom pracy nakręca mnie jeszcze bardziej. Ilość wytwarzanej adrenaliny (czy aby na pewno to adrenalin, czy inny hormon?) jest niezwykle wysoka. Jestem pełna entuzjazmu - zapewne, także dlatego, że odnoszę niejakie sukcesy - i chęci do jeszcze większego wysiłku. Chodzę jak nakręcona. Żadna literatura motywacyjna nie jest mi konieczna w tym momencie.
Cieszy mnie to...
powinno martwić??
środa, 4 lutego 2009
Marian D.
Śmierć to zupełnie naturalna sprawa. Czasem, a nawet czesto, bywa jednak zaskakująca...
Pana Mariana - bo tak do siebie się zwracaliśmy - nigdy nie widziałam. Rozmawialiśmy wyłącznie przez telefon. Od czasu do czasu przez ostatnich kilka miesięcy. Zawsze sympatycznie, choć tematy niekoniecznie były sympatyczne...
I dziś dowiedziałam się, że pan Marian zmarł kilkanaście dni temu... Tak po prostu... We śnie... z zaskoczenia...
Dziwnie się z tą wiadomością czuję...
sobota, 3 stycznia 2009
literacka koherencja
Wiele lat temu przeczytałam ksiązżkę. Z niewyjaśnionych dla mnie wówczas powodów zaintrygował mnie pewien jej fragment i nawet go sobie wynotowałam. Przez cały ten czas nie był mi on do niczego potrzebny, choć przeglądając notatnik czasem na tych kilka zdań trafiałam.
Po latach przeczytałam inną książkę. Kilka akapitów natychmiast przywołało mi na pamięć tamten dawno nieczytany fragment. To tylko potwierdza tezę Zafona, że książki czasem wybieraja nas...
-----------------
„Czy nie odczuwasz, prowadząc szybko wóz w miejscach o dużym natężeniu ruchu, że to niebezpieczne igranie z życiem, chociaż każdy traktuje to jako rzecz naturalną? Kierowcy w samochodach i ciężarówkach robią wrażenie znudzonych, zajętych własnymi myślami i mających jedno tylko pragnienie: dojechać z A do B, a przecież w każdej chwili znajduje się o krok od śmierci. Wystarczy, że któryś obróci o parę centymetrów kierownicę nie w tę co trzeba stronę i już powstaje groźna kraksa. Lub kiedy jedzie się krętą szosą nad urwistym wybrzeżem i nagle człowiek uświadamia sobie, że wystarczy zdjąć ręce z kierownicy na jedną sekundę, żeby śmignąć z krawędzi szosy hen, w powietrze. Aż przeraża wtedy sama myśl, że to taki prosty, szybki, ale nieodwracalny manewr. Wydało mi się, iż właśnie coś takiego wtedy zrobiłam, z tą tylko różnicą, że zboczyłam z drogi nie ku śmierci, ale ku życiu.
(…)
Ja tylko zdjęłam ręce z kierownicy – powiedziała Joy – i razem tobą przekroczyłam ową krawędź urwiska.”
D. Lodge, Mały światek
(…)
Ja tylko zdjęłam ręce z kierownicy – powiedziała Joy – i razem tobą przekroczyłam ową krawędź urwiska.”
D. Lodge, Mały światek
----------------------
„Ujrzał na moment swoje życie z innej, odległej perspektywy, jakby patrzył na nie przez odwróconą lornetkę. Miał wrażenie, że dotąd ślizgał się po jego szklistej powierzchni, jak nartnik po gładkiej tafli wody, niezdolny, by zanurzyć się w głąb, zaczerpnąć głęboki haust i, niechby nawet, utopić się, ale żeby chociaż to było prawdziwe. Przez tę krótką chwilę rozumiał, co złego wydarzyło się w jego przeszłości, pojmował, że zabrakło mi odwagi, żeby powiedzieć „nie” i żeby krzyczeć „tak”, jak choćby wtedy wiosną, w nasiąkniętej wodą Brukseli. Nie potrafił przyjąć dobra i piękna tam, gdzie chciano go nim obdarować. Odsuwał je od siebie pełen strachu przed całkowitym zbliżeniem i zjednoczeniem się z innym człowiekiem. Ze strachu przed otworzeniem się przed kimś do końca. Z lęku przed miłością. Zrozumiał, że nieprzypadkowo najbardziej pragnął kobiet, których nigdy nie mógł mieć, bo główny nurt ich życia toczył się gdzieś obok. Pozwalało mu to przeżywać emocje, unikając jednak głębszego zaangażowania, bo były to historie miłosne na niby. Czasem barwne i pełne uniesień, ale nieprawdziwe, bo z góry skazane na niespełnienie. Bezpiecznie puste wydmuszki rzeczywistości miłości. Co prawda, w ich zimnym ogniu nie można było spłonąć na popiół, ale nie pozwalały też, by powstać jak feniks. Kiedy zaś przychodziła chwila, że trzeba było wybierać i albo poddać się szaleństwu i uczuciu, albo pogrążyć w melancholii niespełnienia, to w końcu wybierał to drugie, bo nie wierzył w siebie, nie wierzył w miłość.
(…)
Pajacowanie przed samym sobą pozwalało nie pamiętać z pełną ostrością tego, co przydarzyło mu się przed chwilą. Wiedział dobrze, że nabyta właśnie wiedza o sobie nie opuści go, że wystarczy trochę obniżyć gardę i celnie wyprowadzony cios znowu dosięgnie go prosto między oczy, bo nie ma ucieczki przed samym sobą. Wszyscy oszukujemy się i żyjemy jakby na cudzy rachunek, ale w głębi duszy wiemy, że nie ma od siebie ucieczki. Za plecami zawsze skrada się nasz cień, gotów w każdej chwili skoczyć nam do gardła. Chyba wiedział to wszystko wcześniej, przeczuwał może raczej, tętniło to w nim jak duże naczynie prężące się pod skórą, niewidoczne jednak wyraźnie na powierzchni.”
J. Kalinowski, Kształt ciemności
„Ujrzał na moment swoje życie z innej, odległej perspektywy, jakby patrzył na nie przez odwróconą lornetkę. Miał wrażenie, że dotąd ślizgał się po jego szklistej powierzchni, jak nartnik po gładkiej tafli wody, niezdolny, by zanurzyć się w głąb, zaczerpnąć głęboki haust i, niechby nawet, utopić się, ale żeby chociaż to było prawdziwe. Przez tę krótką chwilę rozumiał, co złego wydarzyło się w jego przeszłości, pojmował, że zabrakło mi odwagi, żeby powiedzieć „nie” i żeby krzyczeć „tak”, jak choćby wtedy wiosną, w nasiąkniętej wodą Brukseli. Nie potrafił przyjąć dobra i piękna tam, gdzie chciano go nim obdarować. Odsuwał je od siebie pełen strachu przed całkowitym zbliżeniem i zjednoczeniem się z innym człowiekiem. Ze strachu przed otworzeniem się przed kimś do końca. Z lęku przed miłością. Zrozumiał, że nieprzypadkowo najbardziej pragnął kobiet, których nigdy nie mógł mieć, bo główny nurt ich życia toczył się gdzieś obok. Pozwalało mu to przeżywać emocje, unikając jednak głębszego zaangażowania, bo były to historie miłosne na niby. Czasem barwne i pełne uniesień, ale nieprawdziwe, bo z góry skazane na niespełnienie. Bezpiecznie puste wydmuszki rzeczywistości miłości. Co prawda, w ich zimnym ogniu nie można było spłonąć na popiół, ale nie pozwalały też, by powstać jak feniks. Kiedy zaś przychodziła chwila, że trzeba było wybierać i albo poddać się szaleństwu i uczuciu, albo pogrążyć w melancholii niespełnienia, to w końcu wybierał to drugie, bo nie wierzył w siebie, nie wierzył w miłość.
(…)
Pajacowanie przed samym sobą pozwalało nie pamiętać z pełną ostrością tego, co przydarzyło mu się przed chwilą. Wiedział dobrze, że nabyta właśnie wiedza o sobie nie opuści go, że wystarczy trochę obniżyć gardę i celnie wyprowadzony cios znowu dosięgnie go prosto między oczy, bo nie ma ucieczki przed samym sobą. Wszyscy oszukujemy się i żyjemy jakby na cudzy rachunek, ale w głębi duszy wiemy, że nie ma od siebie ucieczki. Za plecami zawsze skrada się nasz cień, gotów w każdej chwili skoczyć nam do gardła. Chyba wiedział to wszystko wcześniej, przeczuwał może raczej, tętniło to w nim jak duże naczynie prężące się pod skórą, niewidoczne jednak wyraźnie na powierzchni.”
J. Kalinowski, Kształt ciemności
------------------------------
Fragment z Kalinowskiego przedłużyłam o zdania potwierdzające prawdę, która wraca do mnie jak bumerang, że przed samym sobą się nie ucieknie...
intelektualna pożywka (1)
Zaczęłam czytać.
Pasja czytelnicza wróciła mi w październiku po wielu, wielu miesiącach sporej niechęci do słowa drukowanego. Teraz czytam w chwilach wolnych i ukradzionych. Kilka osób twierdzi, że powinnam poświęcić się zgłębianiu literatury biznesowej i motywacyjnej. Beletrystyka - wg zasady Pareta - jest mi do niczego niepotrzebna. Inni by zapewne stwierdzili, że taka mieszanina gatunków jest niestosowna. A ja lubię przecieść się z Quantico do Lublina zahaczając o Chile i Barcelonę. To tylko ostatnio odwiedzone miejsca.
W tej chwili zwiedzam Barcelonę z poczatku XX wieku. Miałam nadzieję, że tym razem C.R. Zafon zaniecha pomysłu napisania kryminału. W okolicach setnej jednak strony stwierdzam, że pokusa jest zbyt silna. A szkoda. Zdecydowanie wolałabym, aby pozostał na granicy rzeczywistości i snu... Nie zanosi się jednak i zobaczymy co z tego wyniknie. Ci, którzy "Grę anioła" przeczytali twierdzą, że autor przedobrzył. Nic dziwnego... po takim sukcesie "Cieniu wiatru" musiał napisać coś lepszego, a przynajmniej coś równie genialnego. Irytująca cecha u pisarzy... Nawet nie starają się zmienić tematu lub stylu przy kolejnych książkach.
Dlatego jeszcze wiele czasu minie zanim sięgnę po książki Arturo Perez-Reverte. Dlatego nie jestem pewna czy z taką niecierpliwością oczekiwać będę na kolejną część opowieści o Cmentarzysku Zapomnianych Książek...
Dlatego zdziwiona jestem, że nie znienawidziłam jeszcze Isabel Allende, która niby zmienia tematy, a jednak pisze cały czas to samo. A na pewno nie zmienia stylu (podobno troszkę inaczej jest w przypadku "Pauli", ale do tej pozycji jeszcze nie sięgnęłam). Powinna mnie drażnić równie mocno jak Sienkiewicz, a jednak jej twórczością jestem zafascynowana. Być może dlatego, że bohaterkami jej ksiązżek są wyjątkowe kobiety... Być może dlatego, że w tak sugestywny sposób przenosi czytelnika w duszny, esencjonalny i intensywny świat Ameryki Łacińskiej... Być może dlatego, że jej bohaterki balansują na krawędzi przeróżnych rzeczywistości i światów...
Oczywiście, zupełnie inaczej czyta się serie. Z góry wiadomo, ze temat i styl się nie zmieni.
I tu - rzeczy jasna - wiedzie prym Ania :-) Zapewne nie powinnam się przyznawać do tej mojej fascynacji. Ale miło jest przenieść się (zazwyczaj raz w roku) w świat zielony i niewinny. Miło jest stać się na powrót małą dziewczynką. I tak sobie myślę, że dla mnie jest to świtna literatura motywacyjna - czegokolwiek, by o niej nie powiedzieć.
W dzieciństwie byłam również zafascynowana opowieściami o przygodach Pana Samochodzika. Polski James Bond dla dzieci :-) Ale to dzięki Nienackiemu uczyłam się historii. Zaś Alfred Szklarski uczył mnie geografii...
Kilka lat temu zaś poznałam agentkę Maggi O'Dell, którą przedstawiałam wszystkim moim znajomym. Kilka osób nawet się z nią zaprzyjaźniło. Moja z nią znajomość trwa siedem tomów i obawiam się, że szybko się nie skończy. Alex Kava wymyśli jeszcze mnóstwo pretekstów, by ją do mnie przyprowadzić. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież nie muszę jej wpuszczać za próg mego domu i umysłu. Problem polega na tym, że choć bohaterowie zaczynają być irytujący, to kryminalne historie są pasjonujące.
Inna rzecz - napisanie naprawdę dobrego kryminału nie jest proste. Przekonałam sie o tym czytając chociażby "Kształt ciemności". Sama nie wiem czy to dobra książka. Fabuła zbudowana co najmniej nieźle... ale zdecydowanie za długa... No i zakończenie... Kalinowski mógł sobie darować ostatnich kilka akpitów...
--------------------------------
"Liczę, że przed upływem sześciu godzin otrzymam pięć znormalizowanych stron, panie Edgarze Allanie Poe. Proszę mi przynieść jakąś historię, a nie oratorski popis. Kazania zostawię sobie na pasterkę. Proszę mi przynieść historię, jakiej jeszcze nie czytałem, a jeśli czytałem, to proszę mi ją tak napisać i opowiedzieć, bym sobie nie zał z tego sprawy."
C.R. Zafon, Gra anioła
piątek, 2 stycznia 2009
wyjątkowa noc
Bynajmniej nie dlatego, że w kalendarzach, na zegarach i we wszelkich notatkach zapis "2008" został zastąpiony "2009". Już dawno przestałam wierzyć w magię nocy sylwestrowo-noworocznej. Poza zapisem datowym nic się przeciez nie zmienia... Ba, każdego dnia zmienia się data i nikt nie robi z tego powodu wielkiego szumu. Choć... Cezury są dla nas potrzebne. Dlatego obchodzimy urodziny, rocznice ważnych dla nas wydarzeń, sylwestra... Daty pomagają nam porządkować zycie. Pomagają robić bilanse. Dlatego właśnie przełom lat jest świetną okazją do powzięcia postanowień. Bo 31 grudnia to łatwy do zapmiętania termin rozliczenia.
Pamiętam rózne daty i w związku z nimi rozliczam inne wydarzenia... Ale przede wszystkim, daty są dla mnie ważnymi wspomnieniami.
7 września
13 maja...
21 września...
5 października...
5 grudnia...
8 grudnia...
Te, i inne daty, są dla mnie wazżne bez zaglądania do kalendarza. Cały czas dochodzą nowe...
Z nocą sylwestrowo-noworoczną tez wiążą się przerózżne wspomniania... Doszło też nowe. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się witać nowego roku w taksówce :-)
Paulino, Szymonie, Rafale - dziękuję Wam za tę noc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)