środa, 17 grudnia 2008

droga

Jeśli każdy dzień może być (i jest?) pierwszym dniem mojego życia, to jak dbać o konsekwentne podążanie w obranym przez siebie kierunku? Czy warto? Czy to w ogóle możliwe?
Ja jestem zdania, że można i trzeba. Należy wiedzieć w jakim kieunku się poruszać, gdzie chce się dotrzeć. Życie nie jest po to, aby dryfować. Nie jest po to, by dać ponosić się falom, choć świadoma jestem, iż sztormy na oceanie życia bywają silniejsze od nas. A nawet śmiercionośne.
Nie wpisuję portu przeznaczenia do mej księgi. Ale wiem gdzie płynę... Gdzie chcę płynąć (nawet jeśli nie raz zbaczam z kursu).

wtorek, 16 grudnia 2008

spraw kilka

1. Ochota
Pogoda ani to zimowa, ani wiosenna, ani nawet jesienna. I bynajmniej nie nastraja do pieszych wycieczek. Dziś jednak przyszła mi ochota na spacer. Taki zwykły, długi (?) spacer...
Na pewno nie dziś, może nie jutro, ale pomysł zrealizuję... Za towarzystwo się nie obrażę...
2. Gra słów
3. Klamka zapadła
Decyzja podjęta, spotkanie umówione... Chciałoby się powiedziedź, że nie ma odwrotu. Zapewne taka możliwość istnieje, ale nie chcę z niej korzystać. Nawet jeśli się boję... Szczęście całe, że wreszcie oporu wewnętrznego nie czuję...
4. Odplątanie-zaplątanie
Nie skrzywdzić... nie skrzywdzić tym razem... nie skrzywdzić siebie, ani...

poniedziałek, 15 grudnia 2008

na wstecznym biegu

No i się nawymądrzałam o postrzeganiu szczęścia. A tu drobiazg pod tytułem atak i od razu zmienia się perspektywa. Nie, żebym wracała do stanu sprzed kilku miesięcy - smutek i poczucie beznadziei przychodzi wszak niezależnie od ataków. I to jest zupełnie inna historia.
Ataki jednak bardzo mnie jednak wyczerpują. Bardziej, aniżeli ciężka praca. Ataki jednak sprawiają, że z całkiem pewnej siebie dziewczyny staję się na dłuższą lub krótszą chwilę małym, zaszczutym, przerażonym psem. Zwłaszcza gdy moi znajomi są świadkami tego wydarzenia. Nieważne, że mają wiele zrozumienia dla mojej dolegliwości.
W takich chwilach jak dziś, odnoszę wrażenie, że lepiej byłoby dla nich i dla mnie, abym usunęła się gdzieś w cień i nie przeszkadzała. Nieważne, że mam świadomość, że choroba nie jest przeszkodą.
Nieważne, że na codzień choć jestem świadoma epilepsji, to staram się nią nie przejmować. Bo przecież funkcjonuję zupełnie normalnie. To wszystko przestaje być ważne w takich właśnie momentach... W takich momentach cała moja świadomość i pewność siebie, bez mojej zgody, wrzuca wsteczny bieg...

stay happy

Czym jest zatem szczęście? Jak ja odpowiadam na to podstawowe pytanie? Tym bardziej, że wraca ono do mnie co czas jakiś...
Dziś już wiem, że nie jest szczęściem stan absolutnej beztroski. Po pierwsze taki stan wydaje się być niemożliwy do uzyskania. Po wtóre - mam wrażenie, iż byłby to stan bezrefleksyjności życiowej. Wyuczona bezmyślność...
Dziś już wiem, że pewne troski są potrzebne, by się rozwijać. Że - jakkolwiek paradoskalnie to brzmi - rzeczywiście przeszkody nas umacniają. A przynajmniej mogą nas umacniać i pomagać nam wzrastać.
Choć zdarza się, że trudności wydają się być zbyt ogromne. Że widzimy przed sobą mur nie do przeskoczenia. Choć zdarza się, że naszą perspektywą jest dno Rowu Mariańskiego. To właśnie wówczas trudno być szczęśliwym. Trudno robić dobrą minę do złej gry. I nawet świadomość chrześcijańskich wartości i obecności przyjaciół bywa słabą pociechą...
Wiem o czym mówię...
Gdy już jakimś cudem i sposobem uda się przekroczyć granicę beznadziei, nadal bywa się smutnym/ą. Nadal zdarzają się trudniejsze dni. Ale zupełnie szczerze można mówić o szczęściu...

niedziela, 14 grudnia 2008

Poppy

Poppy... prawie jak Pippi Langstrumpf (chodzi o podobieństwo imion) - trzydziestolatka patrząca na świat oczyma rozbawionego dziecka. Zupełnie różna od Amelii - marzycielki. Zupełnie różna, a przeciez mająca podobny w życiu cel: być szczęśliwą i uszczęśliwiać innych.
- Jesteś szczęśliwy?
- Oto poważne pytanie...
- Podstawowe.
Niezaprzeczalnie to pytanie tak podstawowe, jak i poważne. Tylko czym jest szczęście? Zwariowanym życiem bez większych zobowiązań? Zaciągniętym wraz z mężem kredytem hipotecznym? Tropieniem zła?
Czy sposób Poppy to jedyna słuszna droga? Czy ludzie postępujący inaczej są mniej szczęśliwi? Film chwiliami właśnie tak sugerował... A przecież nie chciałabym swojego szczęścia upatrywć w świadomości, ze szczęście to mit i ułuda... (vide przykład instruktora) Taki świat wydał mi się przygnębiający, a przede wszystkim przerażający. O taki świat się otarłam, ale nawet wówczas przeczuwałam, że istnieje jasność. I tylko ta perspektywa była siłą napędową jakiegokolwiek chcenia. By móc wreszcie odpowiedzieć:
Tak, jestem szczęśliwa.
Bo jestem.
Naprawdę.

sobota, 13 grudnia 2008

anioły

Ja wiem - przyjaciele to anioły, które stawiają nas (mnie) na nogi, kiedy nasze (moje) skrzydła zapomniały latać.Wiem, jestem wdzięczna i doceniam... I jeszcze pamiętam czas kiedy byłam bardzo, bardzo smutna. Teraz smutki nie są tak dogłebne (choć... ale to inna historia), ale czasem zdarza się zmartwienie, lub "zwyczajny" kryzys energetyczny. Ale nawet takie smuteczki czasami (!) wymagają wypowiedzenia. I jakoś tak mężczyźni mają, że nie do końca wiedzą co z tym zrobić, jak się zachować. Przynajmniej Ci, których znam, których postawiłam w obliczu smutku jakowegoś. Od tej zasady jest wyjątek... :-) Dziękuję.
Nie oskarżam. Nie budzi to mojej frustracji, ani smutku.
Mężczyzna jest tak skonstrułowany, że nie do końca wie, co z emocjami innych począć. Jeśli się tego nie nauczy.
Żeby było zabawniej - kobiety nie zawsze i nie do końca wiedzą, co począć z emocjami własnymi. Jeśli się tego nie zechcą nauczyć...
Nawiązując zaś do pierwszego zdania. Ostatnio dostałam do przeczytania bardzo dobrą (= ciepłą) książkę:
Anna Wrzos, "Wizyty aniołów, czyli moje życie kontrolowane", Księgarnia św. Jacka 2003
Polecam.

czwartek, 11 grudnia 2008

uciekaj, uciekaj

Częściej lub rzadziej zdarza mi się mieć tzw. doła. O ile to możliwe, staram się tym nie obciążać innych. O ile to możliwe, staram się przelać swe smutki i frustracje na elektroniczny (już) papier. Czasem blogowy.
O ile to możliwe, staram się w stylu amerykańskim mówić, że wszystko jest w porządku.
Zdarza się jednak, że to nie jest możliwe. Wówczas mówię: "dzień (nie)dobry". A że ostatnio moimi nieco bliższymi znajomymi są w większości mężczyźni, to mam pewność, że na dłuższą rozmowę w takie dni nie mam szans. Jest pewne, żŻe uciekną, bo nie wiedzą jak zachować się wobec smutku czy złości. I nie chodzi o rozstrząsanie problemu, ale o dalsze bycie. Mężczyźni uciekają...
I żebym nie musiała tłumaczyć się w komentarzach :-) Nie oskarżam - stwierdzam fakt.

metajęzyk

Dziś po raz kolejny usłyszałam, że w blogu często mówię zagadkami, że używam metajęzyka. Oczywista oczywistość - jak mawia klasyk. Taki mój styl i urok - nie tylko w blogu. Nie tylko od czasu, gdy ten zaczął powstawać. Często, by nie powiedzieć niemal zawsze, o sobie mówiłam tak, by nie powiedzieć zbyt wiele.
Na ile to możliwe jestem świadoma siebie, swoich uczuć i motywacji. Ale nie potrafię ich komunikować jasno. To dla mnie bywa niezwykle trudne. Blog też nie jest miejscem, gdzie należałoby wszystko jasno wykładać. Przyjaciele i tak zrozumieją ten metajęzyk. Ci, którzy przyjaciółmi nie są też znajdą coś dla siebie...
Przyszedł jednak czas na wyraźne, jasne i konkretne wypowiedzenia... Trudno będzie... Przyszedł jednak czas...

środa, 10 grudnia 2008

gra

Tyle pytań - tak mało odpowiedzi. Tyle zadań - tak mało czasu. Tyle spraw - tak mało rozwiązań. Ostatnio zajmuje mnie kwestia relacji międzyludzkich i swego rodzaju gier interpersonalnych. Czy chcę powiedzieć, że ludzi udają i grają? Zapewne zdarza się, że czynią to umyślnie, by zmylić, by oszukać... Jako niepoprawna optymistka jestem zdania, że ludzie nie udają, jestem jednak przekonana, że każdy człowiek wchodzi w określone role, w określonych sytuacjach. Psychologia społeczna się kłania.
Co jednak zrobić gdy relacja między ludźmi - z konieczności dynamiczna - zmienia się na tyle, że w tej nowej sytuacji trudno się odnaleźć? Gdy trudno zachować się naturalnie? Gdy trzeba uważać na każde pytanie i stwierdzenie, aby nie zostało odebrane jako atak, by wysilać się, aby zostać dobrze zrozumianym, podczas gdy jeszcze kilka dni, tygodni wcześniej tak szczegółowe wyjaśnienia nie były konieczne.
Co zrobić w sytuacji, gdy jakaś relacja naturalnie wygasła i ludzie, mniej lub bardziej przypadkiem, spotykają się po latach. Będąc w świetnej komitywie n lat temu, teraz nie bardzo wiedzą jak się zachować w swoim towarzystwie...
Co zrobić, gdy dusza krwawi, a przyjaciela brak...

piątek, 5 grudnia 2008

piosenka dnia...

http://www.youtube.com/watch?v=oHbGP01Xnws

Nie pytajcie dlaczego. Nie ma racjonalnego powodu. Po prostu przypałętała się już wczoraj wieczorem.

wtorek, 2 grudnia 2008

zmywanie naczyń, czyli jestem feministką

W czasach prehistorycznych, kiedy studiowałam i mieszkałam w Lublinie, moje współlokatorki toczyły ze mną nieustającą wojnę o brudne kubki i talerze. Nie, żebym była bałaganiarą. Po prostu w moim towarzystwie zabrudzone naczynia nie miały mozliwości się uchować. Pomimo próśb i gróźb stawałam przy zlewie i myłam. A już najszczęśliwa byłam przy okazji organizowanych przez nas spotkań towarzyskich... Tyle naczyń do umycia...
Teraz wojny toczą ze mną kolżanki z pracy... Może nie tak intensywne, ale jednak.
Cóż ja jednak poradzę na to, że lubię zmywać naczynia? Cóż ja poradzę na to, iż to zajęcie mnie odpręża? Jednak "tradycyjne" (świadomie to słowo umieszczone jest w cudzysłowie) pojmowanie roli kobiety, budzi mój sprzeciw. Jak jednak nie chcę, aby kobieta była przez siłę zaganiana do przysłowiowych garów, tak nie godzę się, by była zmuszana do zasiadania na współczesne traktory. Mam tu na myśli obowiązkowe robienie kariery w korporacjach i zapominanie o swej kobiecości.
Do szpiku kości wkurza mnie męski szowinizm (nawet jeśli wydanie jest damskie). O ile będzie to możliwe, będę broniła Maleńkiej przed wpychaniem jej w 'tradycyjną" rolę kobiety - choć musi wiedzieć do czego służy pralka, odkurzacz, itd. Ale równie mocno gardzę tym wydaniem feminizmu, który ja - na własny użytek? - nazywam antymaskulinizmem.
Nie chcę, jako kobieta, być wpychana na siłę w jakąkolwiek rolę. Nie chcę, by ktokolwiek mi mówił, że jeżeli chcę być kobietą nowoczesną, to mam się godzić i nawoływać do aborcji na przykład. Że to niby wyraz tolerancji, wolności i współczesności. Nie chcę, by ktokolwiek na mnie krzywo patrzył, ponieważ jestem sama i czerpię przyjemność z pracy zawodowej.
90 lat temu kobietom zostały przyznane tzw. prawa podstawowe, w tym prawo udziału w wyborach. Szkoda, że to prawo nie zawsze i nie do końca ma zastasowanie w codziennym życiu. Ponieważ ja chcę mieć wybór. Przecież mogę lubić zmywać naczynia robiąc karierę zawodową. A jeżeli zechcę - mogę poświęcić się cała rodzinie i życiu domowemu. Albo wspomnianej karierze. I nikomu nic do tego (o ile to wybór świadomy i rozpoznany).
A na koniec moje motto:
Kobieta ma być kobietą. Tylko tyle i aż tyle.

niedziela, 23 listopada 2008

dwie ambony

Kilka dni temu zorganizowaliśmy, w ramach Światowego Tygodnia Przedsiębiorczości, dyskusję pt. Dwie ambony. Ta, wzorowana na średniowiecznych dysputach, inicjatywa poświęcona była roli pieniądza i człowieka w świecie. Abstrahuję od argumentów używanych przez kontrlokutowów i od tego, czy w ogóle mówili na temat.
To wydarzenie, jak i dzisiejsza Ewangeila sprawiły, iż przemknęła mi przez głowę myśl: a co, jeśli prawo jest tak skonstrułowane, że prowadzi do nadużyć. W Polsce takie przepisy są na porządku dziennym. Jak tworzyć prawo, aby było zarówno solidarne społecznie, jak i promowało przedsiębiorczość? Czy to w ogóle możliwe? Czy to w ogóle potrzebne?
Czy solidarność społeczna (w polskim wydaniu) jest rzeczywiście sprawiedliwością i solidarnością? Do jakiego momentu przedsiębiorczość i liberalizm gospodarczy jest do zaakceptowania przez chrześcijaństwo? Czy polska wersja solidarności społecznej jest do zaakceptowania przez chrześcijańststwo?
Jak przestrzegać prawa, które, w moim przekonaniu, ze sprawiedliwością i solidarnością nie mają wiele wspólnego...?

środa, 19 listopada 2008

zajeżdżanie osiołka

Był czas kiedy mój kalendarz był po brzegi wypełniony. Dzień za dniem, godzina za godziną... To było miłe. Jak się (s)kończyło to zupełnie inna historia... Robienie kilku rzeczy jednocześnie było standardem. Teraz wiem, że nie mogę zaniedbać moich obowiązków zawodowych. Za wiele mnie kosztowało znalezienie tego miejsca. W związku z tym pewna lojalność mnie obowiązuje (poza wszystkim innym). Nie wspomnę o tym, że bardzo dużo się uczę, że zdobywam tak potrzebne doświadczenie.
Inne projekty też wymagają mojego zaangażowania. Tym bardziej, że za Klub Cashflow jestem osobiście odpowiedzialna, że chciałam go założyć.
Cieszy mnie ta wielość zajęć... Ale i martwi nieco... a w zasadzie napawa mnie małym lękiem. Tym razem jednak powinnam jednak nieco bardziej uważać na moje fizyczne możliwości. Nie można zajeżdżać osiołka...

wtorek, 11 listopada 2008

Prywatna rozmowa

Przyszło. Jak zwykle to stan niechciany, choć nie do końca niespodziewany. Rzadko przychodzi znienacka. Jest jak burza. Słyszy się ją z daleka i czeka na kulminację. Więc wiedziałam, że nadchodzi. I oto jest. Zatrzymuje oddech... Wstrzymuje kroki... Nie pozwala ruszać się z fotela... Zsyła sen niepokojący i niespokojny... Każe z tęsknotą myśleć o maleńkiej buteleczce stojącej w barku...
A jutro trzeba będzie wstać. Trzeba będzie być uśmiechniętą i skuteczną. Zadaniowość pomoże przetrwać nawałnicę. I burza odejdzie. Powoli, ale odejdzie... Do następnego razu.

poniedziałek, 10 listopada 2008

public relation

Z racji służbowych obowiązków, wmanewrowania się w dodatkową działalność i z własnej ciekawości, zgłębiam ostatnimi czasy tajniki marketingu szeroko rozumianego. Specjalistką jednak nie jestem. Pewne zasady jednak poznałam i poznaję nadal.
Specjalistką nie jestem, ale niektóre techniki negocjacji czy perswazji jestem w stanie rozpoznać. I denerwuje mnie, że w relacjach zupełnie prywatnych ktoś próbuje je stosować. Czyż nie można przyjaźnić się tak po prostu? Bez marketingowych sztuczek? Dlaczego nie poprosić kogoś znajomego o przysługę tak zwyczajnie - bez negocjacyjnych technik?
Dziś byli u mnie R. i I. Lubię ich... Ale wiem, że niejednokrotnie stosują wobec mnie różnego rodzaju techniki i metody marketingowe... Szkoda...

Proszę, oswój mnie...

Łatwo daję się oswoić. Choć bywam dość dzika.
I chcę oswajać innych.
A potem trzeba odejść... Albo odchodzi ktoś. I pozostaje pustka. Smutna pustka po kimś, kto być powinien. Bo nie po to się oswajaliśmy, aby odejść - tak po prostu. Zostaje tylko szum wiatru, kolor zboża, jakikolwiek drobiaz, który nie pozwala zapomnieć... I dobrze. Bo nie po to się oswajaliśmy, aby zapomnieć. Nawet jeśli pamięć bywa bolesna...
Dlaczego zatem dostałam spinkę? Aby nie pamiętać??
Dlaczego zabrakło spojrzenia w oczy? Coś mi się tu nie zgadza...
--------------------------------------------------------------------------



Wtedy pojawił się lis.
- Dzień dobry - powiedział lis.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł.
- Jestem tutaj - posłyszał głos - pod jabłonią!
- Ktoś ty? - spytał Mały Książę. - Jesteś bardzo ładny...
- Jestem lisem - odpowiedział lis.
- Chodź pobawić się ze mną - zaproponował Mały Książę. - Jestem taki smutny...
- Nie mogę bawić się z tobą - odparł lis. - Nie jestem oswojony.
- Ach, przepraszam - powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: - Co znaczy "oswojony"?
- Nie jesteś tutejszy - powiedział lis. - Czego szukasz?
- Szukam ludzi - odpowiedział Mały Książę. - Co znaczy "oswojony"?
- Ludzie mają strzelby i polują - powiedział lis. - To bardzo kłopotliwe. Hodują także kury, i to jest interesujące. Poszukujesz kur?
- Nie - odrzekł Mały Książę. - Szukam przyjaciół. Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.

- Zaczynam rozumieć - powiedział Mały Książę. - Jest jedna róża... zdaje mi się, że ona mnie oswoiła...
- To możliwe - odrzekł lis. - Na Ziemi zdarzają się różne rzeczy...
- Och, to nie zdarzyło się na Ziemi - powiedział Mały Książę.

Lis zaciekawił się:
- Na innej planecie?
- Tak.
- A czy na tej planecie są myśliwi?
- Nie.
- To wspaniałe! A kury?
- Nie.
- Nie ma rzeczy doskonałych - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu...

Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu.
- Proszę cię... oswój mnie - powiedział.
- Bardzo chętnie - odpowiedział Mały Książę - lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyjaciół i nauczyć się wielu rzeczy.
- Poznaje się tylko to, co się oswoi - powiedział lis. - Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
- A jak się to robi? - spytał Mały Książę.
- Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej...
Następnego dnia Mały Książę przyszedł na oznaczone miejsce.
- Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotowywać... Potrzebny jest obrządek.
- Co znaczy "obrządek"? - spytał Mały Książę.
- To także coś całkiem zapomnianego - odpowiedział lis. - Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. Moi myśliwi, na przykład, mają swój rytuał. W czwartek tańczą z wioskowymi dziewczętami. Stąd czwartek jest cudownym dniem! Podchodzę aż pod winnice. Gdyby myśliwi nie mieli tego zwyczaju w oznaczonym czasie, wszystkie dni byłyby do siebie podobne, a ja nie miałbym wakacji.
W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział:
- Ach, będę płakać!
- To twoja wina - odpowiedział Mały Książę - nie życzyłem ci nic złego. Sam chciałeś, abym cię oswoił...
- Oczywiście - odparł lis.
- Ale będziesz płakać?
- Oczywiście.
- A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu?
- Zyskałem coś ze względu na kolor zboża - powiedział lis, a później dorzucił: - Idź jeszcze raz zobaczyć róże. Zrozumiesz wtedy, że twoja róża jest jedyna na świecie. Gdy przyjdziesz pożegnać się ze mną, zrobię ci prezent z pewnej tajemnicy.
Mały Książę poszedł zobaczyć się z różami.
- Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości - powiedział różom. Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jakim był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie.
Róże bardzo się zawstydziły.
- Jesteście piękne, lecz próżne - powiedział im jeszcze. - Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydawałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją właśnie podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle). Ponieważ słuchałem jej skarg, jej wychwalań się, a czasem jej milczenia. Ponieważ... jest moją różą.
Powrócił do lisa.
- Żegnaj - powiedział.
- Żegnaj - odpowiedział lis. - A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.
- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu... - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie - rzekł lis. - Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę.
- Jestem odpowiedzialny za moją różę... - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.

czwartek, 6 listopada 2008

nie taki był plan

Nie taki był plan na dzisiejszy wpis.
Na planowany jednak czasu troszkę brakuje, ponieważ dłuzszy się zapowiadał. A poczekać może.
Nieplanowany spowodwany jest przeczytanym - troszkę przypadkowo - zdaniem. Wypowiedzią, która zabolała... Bo kolano już nie boli... Boli smutek... Nie przypuszczałam, że może boleć aż tak.

niedziela, 26 października 2008

pourlopowo

Można się dziwić, że wybrałam końcówkę października na wyjazd wakacyjny. Ale chyba wybrałam jak mogłam najlepiej… Pogoda mi dopisała. Za taką złotą polską jesienią tęskniłam… A spędzić taki czas w Krakowie… Choć przez chwilę…
To była cudna chwila. Nigdzie się spieszyć nie musiałam. Pójść mogłam gdzie chciałam… Gdy ma się wyznaczony czas, albo jest się z grupą, taka wolność nie jest możliwa… Więc chodziłam… Kilkanaście razy wzdłuż Floriańskiej… :-) Niewiele osób może zrozumieć po co. I dlaczego to jest takie zabawne i urocze.
W Krakowie odetchnęłam… To był czas kiedy nie musiałam się trzymać, a jednak się trzymałam. To był dobry czas.
W Lublinie odkryłam – ze zdziwieniem i pewną ulgą – że z moją uczelnią już nie wiąże mnie nic. Oczywiście, pozostają miłe wspomnienia i dobre znajomości. Niemniej, ta niewidzialna nić, która mnie dotychczas z KUL-em łączyła, została zerwana na dobre. Już mnie to nie męczy.
To był czas, kiedy powinnam rozmawiać. Nie odważyłam się jednak. Mój brak gotowości został zrozumiany, ale kiedyś trzeba będzie… I to będzie bolało bardziej niż w tej chwili kolano…
Szkoda, że cały ten wyjazd nie odbył się w dokładnie odwrotnej kolejności… Wówczas już na początku wydarzyłoby się to, co wydarzyło się na końcu… Pewnie ułatwiłoby mi to decyzję o rozmowie w Lublinie…
I wróciłabym wypoczęta…
Bo choć dni w Poznaniu i Warszawie były przemiłe, to… To dzisiejszy poranek zburzył to wszystko, co osiągnęłam w przeciągu kilku ostatnich miesięcy… Dzisiejszy poranek wykorzystał cały zapas krakowskiej energii…
Głupie i niepotrzebne oszustwo… Jakby nie można było powiedzieć o wątpliwościach wcześniej… Jakby wcześniej nie można było powiedzieć o oczekiwaniach… Obyłoby się bez stłuczonego kolana i obitej ręki…

niedziela, 21 września 2008

Karp

W tym tygodniu było ciemno i zimno... Po powrocie z pracy miałam ochotę na herbatkę z sokiem malinowym, ksiązżkę i kocyk :-) Popołudniami ubierałam cieplutki sweterek domowy, słuchałam radia i czekałam na "Karpia" w Trójce... Jakby to był okres przedbozżonarodzeniowy... A jeszcze mamy lato :-)

piątek, 12 września 2008

opowieść nieprawdziwa

W ogrodzie bywała każdego dnia, by pielęgnować swe róże. Ich wielość i piękno każdego dnia fascynowały ją na nowo. Pośród swych kwiatów spędzała wiele godzin. Przechadzała się pośród krzewów, gładziła kwiaty, rozmawiała czule z pąkami. Zachwycała się ich wyglądem i zapachem. Nigdy nie mogła nacieszyć się tą feerią barw.
Sama zawsze była w bieli.
W ogrodzie bywała każdego dnia, by przyjrzeć się Morzu, które ją przyzywało. Przypatrywała się mewom. Zachwycała się ich zwinnością i wolnością. Podziwiała ich siłę i upór.
Martwiła się o jedną z nich. O mewę ze złamanym skrzydłem, która przestała latać. Wołała, że mewy muszą latać, że i ona pewnego dnia pofrunie.
W ogrodzie bywała każdego dnia, by poczuć dotyk i zapach Wiatru. Był on przyjacielem i Morza i róż.
Każdego dnia Wiatr zachęcał ją do tańca.
Melancholijnego…
Onirycznego…
Tańczyła więc w zwiewnej sukience, z rozpuszczonymi włosami pośród ogrodu różanego…
Ale Wiatr tego nie widział gnany ku Jesieni, ku Białemu Ptakowi…

czwartek, 4 września 2008

...

Ja też zasługuję na to, by dać mi wszystko... by dać mi cokolwiek...

niedziela, 31 sierpnia 2008

każdy krok

Nadal jeszcze się zdarza, że zrobienie kroku, wykonanie gestu jakiegolkolwiek wydaje się być zadaniem ponad siły. Ciągle jeszcze bywają dni kiedy zaszyłabym się w domu i nikomu nie pokazywała...
Ale jutro trzeba będzie wstać i zawalczyć...

sobota, 30 sierpnia 2008

pod kloszem

Moja koleżanka z seminarium (szkoda, że się nie podpisałaś) napisała w komentarzu, że mogłaby mi wiele powiedzieć o życiu poza uniwersyteckim kloszem. Zapewne. Dwie jednak myśli w związku z tym wpisem mi się urodziły.
Po pierwsze - ja też wiem jak to jest wyjść spod opiekuńczych skrzydeł Alma Mater. Przecież nie zostałam i nie udaję, że nic się nie zmieniło. Zmieniło się. I to wiele.
Po drugie - każdy z nas to odejście przeżywa inaczej. Drogi każdego z nas układają się inaczej. Każde z nas przeżywa wzloty i upadki. Ba, przejście w dorosłe życie dla każdego jest trudne. Nie jest ważne czy jest się absolwentem KUL czy UMK, czy technikum...
Czasami myślę, że wybór uczelni i kierunku studiów był wyborem nietrafionym. Prawdopodobnie, gdybym posiadała obecną wiedzę wybrałabym inaczej kierunek studiów. A jeśli nawet byłaby to nadal teologia, to inaczej skanalizowałabym moja aktywność pozazajęciową. Dziesięć lat temu jednak obecnej wiedzy nie posiadałam i jestem przekonana, że mój ówczesny wybór był najlepszym z możliwych i dostatecznie rozeznany.
Zapewne, KUL był (nadal jest?) swego rodzaju kloszem. W komentarzu pojawiło się jednak dobre słowo - inkubator. A inkubator jest po to, by przygotować do dalszego, samodzielnego życia. Inkubator jest po to, by dać siłę niewykształconym jeszcze organizmom. I właśnie tak myślę - KUL, teologia dały nam narzędzia do tego, by odnaleźć się w pouczelnianym życiu.
Kiedy myślałam o komentarzu, który się tu pojawił, stwierdziłam, że KUL to był też "świat". Tyle, że w miniaturze. Polityka i intrygi, miłość i nienawiść, moralność i jej brak... Wszystko można było znaleźć. To od nas konkretnie zależało jak w tym świecie się zachowamy. Czy pozostaniemy przyzwoitymi ludźmi czy też nie... Studia się się skończyły. Nasze światy się nieco przeniosły, ale wybór pozostał ten sam: przyzwoitość czy pójście na moralne układy...
Zmieniły się miejsca i zadania, reszta pozostała niezmieniona...

sobota, 23 sierpnia 2008

urlop

Planowałam nieco dłuższy wyjazd. Ale dobrych i kilka dni :-)

środa, 6 sierpnia 2008

miasz masz

1. Dostałam zaproszenie od Bonawentury. To miło, że się zorientowała, iż nie jestem już gimnazjalistką i jeżeli o mnie chodzi, to innego rodzaju wiadomości powinna do mnie wysyłać. Szkoda, że nie mogę pojechać. Kiedy zobaczyłam temat spotkania, wiedziałam, że by się przydał. Właśnie teraz i właśnie mnie. Ale cóż... nie pojadę.
2. Edyta Geppert śpiewa: "Tak by chciało się pogadać, ale nie ma z kim. Z sobą samą też dogadać się jest trudno". Kto mnie zna trochę dłużej wie, że nie mówiłam zbyt dużo nigdy. Zmieniło się to trochę więcej niż nieco, ale nadal nie potrafię mówić o sprawach ważnych. Bez względu na to czy są tematy radosne czy poważne. Nie potrafię. Koniec kropka. Nawet jeśli mam taką potrzebę. I okazję. Ale wtedy milknę, albo wymyślam tematy zastępcze. Tak styl. Zły styl.
3. "Zabawnie" jest czuć jak puchnie mózg. Tak dosłownie. Rzecz jasna (prawdopodobnie?) jest to tylko i wyłącznie wrażenie, ale jakże inne od tak zwanego "pękania głowy". Ostatnio doświadczam różnych bólów glowy, od polekowego począwszy, ale spuchnięty mózg to wrażenie zupełnie nowe. Głowa wcale mi nie pęknie, ale ucisk na czaszkę jest wyraźnie odczuwalny... To się nazywa być świadomą własnego mózgu...
4. Gdy się chce coś poznać, trzeba tę rzecz/sprawę zbadać z wielu stron. Człowiek tez nie jest jednowymiarowy. Trzeba sobie zadać nieco trudu, by druga osoba nie była poznana tak, jak księzyc - tylko z jednej strony. TY musisz zadać sobie nieco trudu. JA muszę zadać sobie nieco trudu.
5. AKTUALIZACJA Tak się ostatnio zastanawiałam, że miłoby było, gdyby odwiedzający zostawiali swój ślad...

niedziela, 20 lipca 2008

jaskinia

Rzadko, ale zdarzają się dni kiedy zostaję w domu sama. Oznacza to, ze wreszcie nie muszę pozostawać pod ścisłą kontrolę - ataki nie są takie częste. Poza tym - mogę wejść do jaskini. Czyli schować się przed światem. Szkoda, ze nie da się schować przed sobą.

Jaskinia to, w moim przypadku, nie miejsce lub czas przemyslenia własnej sytacji. To nie jest czas podejmowania decyzji czy robienia rachunku sumienia. To nie jest czas marzeń.

Jaskinia to moja prywatna czarna dziura, z której na dobrą sprawę nigdy nie wyszłam. Nawet jeśli sprawiam wrażenie, ze żyję już na powierzchni...

niedziela, 29 czerwca 2008

trzy pytania

Czy mnie kochasz?
Czy Ty mnie kochasz?
Czy Ty naprawdę mnie kochasz??

wtorek, 24 czerwca 2008

Tucuś

Na początku był Piesek. Na początku, czyli nie pamiętam kompletnie kiedy się pojawił w moim życiu. Ale odkąd pamiętam cokolwiek z mojego dzieciństwa, to Piesek był. Nie był śliczną maskotką z czasów współczesnych, ale był moja ukochana zabawką z lat najwcześniejszych. Prawdopodobnie bawiłam się nim bardzo intensywnie, ponieważ kilka razy miał operowaną głowę. Pewnego dnia przyszłam ze szkoły (1? 2? klasa) i pieska w domu nie było... Jakiś czas później pojawił się miś, który misiem właściwie nie jest, bo raczej przypomina wiewiórkę z filmów Walta Disney'a. W dodatku jest niebieski. To wystarczyło by otrzymał imię Tucuś (skojarzyć należy z "to coś"). Bawiłam się nim często i chętnie. Nie lubię maskotek w łózku, ale Tucuś zajął miejsce na półeczce obok łóżka. I kiedy minęły czas zabawy pluszakami, to Tucuś pełnił wartę honorową. Pojechał nawet ze mną do Lublina jako symbol domu, dzieciństwa i wszelkich rzeczy przyjemnych. Nie przytulałam go kiedy było mi smutno, ale fajnie, że był. Zachowałam kilka zabawek, maskotek sprzed lat, ale żadna poza Tucusiem nie znalazła miejsca na tak zwanym widoku. Wszystkie te drobiazgi leżą gdzie pochowane, Tucuś stoi na otwartej półce. Nie zwracałam na niego większej uwagi ostatnimi czasy. I pewnie tak by pozostało, gdyby nie Dziecko, które zapamiętuje przedmioty, lubi poznawać nowe rzeczy. Dziecko, które już się przemieszcza swobodnie - jeszcze na czterech, ale do samodzielnego chodzenia na dwóch nóżkach mu niedaleko.
No więc pewnego dnia Dziecko dostało Tucusia w ramach poznawania nowych przedmiotów, zabawek. Wyraz zachwytu w oczach małej dziewczynki - bezcenny :-) Miś jednak nie trafił do zestawu innych zabawek Dziecka, ale wrócił na półkę Cioci, co Mała doskonale zapamiętała. Zapamiętała i dwa dni później doczworakowała się do pokoju Cioci, usiadła i wyciągnęła ręce w stronę pluszaka. Znak, że chce go dostać. Ale przecież maskotki odmawiać nie będę. I tak przy kazdej wizycie. Fajnie, ze Tucuś dla Dziecka równiez jest wazny - choć nie mam złudzeń: jeszcze nie wybrała sobie pluszowego przyjaciela na dobre i na złe.
Ostatnia, jedną z ulubionych zabawek Małej jest robienie "bach bach" czyli wypuszczanie zabawek z rączki. A najlepiej gdy "bach bach" robi się stojąc na wersalce a zabawki trafiają za jej oparcie. Kilka dni temu Dziecko "schowało" Tucusia do "szafy" za wersalką tuż przed swoim wyjściem - trzeba było potem wszystko ułożyć na swoje miejsca. Gdy wyjęłam Tucusia - żal mi się go zrobiło... i aż go pogłaskałam czule. Wiem, wiem - infantylne trochę, ale w tym momencie przyfrunęły do mnie wspomnienia lat dziecięcych i ważnych zabawek, zabaw, przedmiotów, obrazów, dźwięków. Tucuś należy do tego minionego świata. Nie chcę do niego wracać, ale dobrze o nim pamiętać...
I Piesek, i Tucuś należą do tego świata.
Także torba ze zdjęciem dziewczynki, z którą to dziewczynką zaprzyjaźniłam się nie tylko ja, ale i moja koleżanka z ławki.
Poza tym film animowany o dwóch niedźwiadkach, których mamę zabili łowczy - tytułu nie pamiętam...
To tylko początek listy. Mojej listy. Bo na przykład Sebastianowi wróciły wspomnienia związane z "Bajkami samograjkami". Każdy z nas ma swoje ważne miejsca, przedmioty, obrazy i dźwięki...

czwartek, 5 czerwca 2008

miesiąc miodowy

Nawet nie wiem jak... nawet nie wiem kiedy... ale czas ucieka... Prawie nie rozróżniam dni tygodnia... Prawie nie odróżniam tygodnia od tygodnia... Nie żeby mnie to martwiło... Miło pracować, miło mieć tyle zajęcia... I wiem, że w pracy nie ma tak, że same sukcesy... To nie jest mozliwe. Stram się jednak nie popelniać błędów. Nie wiem na ile moje odczucia są prawidłowe, ale czuję się cały czas na cenzurowanym... Na pewno jestem sprawdzan, oceniana - taki urok początków. Nie wiem tylko na ile będzie to miało wpływ na moje przyszłe zatrudnienie... Nie daję sobie prawa do popełniania błędów. Ale nie mogę umieć wszystkiego... Nie wszystko do razu może mi wychodzić. I niestety - od kilku dni nie wychodzi rewelacyjnie. I - niestety - nie mogę zwalić winy na czynniki obiektywne. Popełniam błędy. Choć nie mogę ich popełniać...

niedziela, 4 maja 2008

Pierwszy polski top wszechczasów

Nie jestem fanką Czesława Niemena, ale także dla mnie... I nie dziwi mnie, że wygrała trójkowy top wszechczasów.
---------------------------------



Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła. I dziwne jest to, że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek. Dziwny ten świat, świat ludzkich spraw, czasem aż wstyd przyznać się. A jednak często jest, że ktoś słowem złym zabija tak, jak nożem. Lecz ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim. Nie! Nie! Nie! Przyszedł już czas, najwyższy czas, nienawiść zniszczyć w sobie. Lecz ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim. Nie! Nie! Nie! Przyszedł już czas, najwyższy czas, nienawiść zniszczyć w sobie.

alternatywy

Pokora czy życiowe nieudacznictwo? Wybór czy jego brak? Pępowina czy miłość? Odpowiedzialność czy głupota? Mogłabym mnożyć podobne pytania. Pytania z kategorii: czy jeszcze przyjaźń czy już kochanie... Odpowiedź byłaby prosta gdyby były to pytania o prostą alternatywę: dobro-zło... (choć niektórym i to łatwo zniuansować).

piątek, 2 maja 2008

mewa ze złamanym skrzydłem

Mewy powinny latać... Mewy powinny tańczyć z wiatrem... Mewy powinny upiększać bielą błękit nieba i morza... Mewa powinna tylko odpoczywać na skałach... Nie powinna smutnie po tych skałach wędrować i tęsknie spoglądać na morze... Czy jeszcze zbiorę siły, by znow zatańczyć z wiatrem?? Czy wiatr okaże się przyjazny? Czy znajdę w sobie odwagę? Raz jeszcze...

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

cztery w jednym

Nie było czasu, aby pisać, a przeciez myśli nie przestają krążyć, a przecież wydarzenia biegną własnym rytmem...
1. Wiosenna intensywność. Wiem, wiem - można mieć wątpliwości czy to, co za oknem można nawać wiosną w nowoczesnym tego slowa znaczeniu. W nowoczesnym, czyli obarczonym efektem cieplarnianym... A ta wiosna taka prawie staroświecka: czasem słoneczna, czasem deszczowa... Tylko jak tu pogodzić się ze staroświecka wiosną, gdy styczeń był niemal letni? Tak czy inaczej wszytsko kwitnie. Przed moim oknem mam zółte forsycje, białe śliwy i fioletowe jabłuszka... Pieknie jest. Jak to dobrze, że uniwerystet dba o zielone otoczenie. Kilka dni temu wracałam do domu obok tych wszytskich drzewek i krzewów. Po deszczu było. I ciepło było. I poczułam tę wiosenną intensywność - ciężką, przytłaczającą niemal przytłaczającą woń...
2. Urzędnicza rzeczywistość. Toruński urząd pracy został zreorganizowany. Ma być łatwiej i szybciej - "urząd przyjazny petentowi". Wyszło jak zwykle. W ramach tego "szybciej" dwukrotnie musiałam stać w godzinnej (dosłownie) kolejce, choć pracownicy w innych okienkach nudzili się niemal śmiertelnie. Ale przejść nie można, bo okienka są alfabetyczne...
Chciano też zmusić - jak podejrzewam - stałych bywalców urzędu do sprawdzania ofert pracy. Zatem w okienku, gdzie się podpisuje gotowość do podjecia pracy, sprawdza się też aktualne oferty. Pic na wodę i statystyka, ale robi się coś dla osób bezrobotnych. A kolejka się wydłuza, bo sprawdzanie ofert stało się - chyba - obowiązkowe.
Jestem świadoma, ze PUP-y niewiele mogą, ze nie mają wielkiego pola manewru i brak spadku bezrobocia to nie jest winą działalności tej insytucja. A przynajmniej nie tylko. Ale jeśli już się coś reorganizuje, to chyba po to, by działało lepiej... Widocznie się mylę.
3. 112/997 W nocy z soboty na niedzielę przyśniło mi się, że ktoś krzyczy. Nie był to pojedynczy głos, ale wrzaski jakiejś grupy. Po chwili okazalo się jednak, że krzyki były jak najbardziej realne i tylko do snu zbłądziły. Wyjrzałam przez okno, by zobaczyć co się dzieje. A na zewnątrz grupka młodych, pijanych ludzi... Jeden z chlopców próbował złapać dziewczynę, ta mu się wyrywała. Inny chłopak stawał w obronie napastowanej (?) głośno i z rękoczynami... Zapowiadało się nieciekawie. Dziewczyna bardzo głośna groziła, że zadzwoni na policję, ale nie dzwoniła. Postanowiłam zadzwonić ja. Ze stacjonarnego telefonu wkręciłam 997 i natychmiast zostałam połączona z komendą miejską policji w Toruniu. Taką automatyczną informację wysłuchałam i zaczęłam czekać na złoszenie dyżurnego... Czekałam długo, słuchając wolnych sygnałów... Rozłaczyłam się, by spróbować drugi raz... Ta sama sytuacja... Oczywiście obudziłam rodziców, którzy wstali i zaczęli obserwować krzyczącą grupkę. Rozłączyłam się i z komórki wybrałam 112. Podobno system nie działa, ale połączyłam się z komendą miejską policji w Toruniu (a tym razem to chyba nawet straż bym wolała albo pogotowie) i znowu czekałam długo i cierpliwie. Cała sytuacja trwała około 10 minut. W tym czasie młodzież zdążyła się rozejść, a przynajmniej na grupki pdozielić... Zastanawiam się, co by było gdyby to nie była tylko szczeniacka awantura... Być może o gdzinie 4 rano policja ma dziesiątki zgłoszeń, ale wówczas miły głos automatu powinien poinformować, ze w danej chwili przyjęcie zgłoszenia nie jest mozliwe. Ale moze ja za wiele wymagam??
4. Rozstania. Czasem się zdarzają... Czasem decyzja o rozstaniu jest najrozsądniejsza, ale to i tak zawsze boli. Nawet jeśli to najlepsza (pod każdym względem) decyzja...
5. A jednak będzie pięć w jednym. Nie lubię kiedy znika mi pół zdania, a czasem dwa, gdy próbuję wpisać literkę "ż" (ooo, tym razem się udało!!). Nie lubię nie umieć formatować swoich wpisów. Pod tym względem blogger.com nie jest przyjazny...

środa, 16 kwietnia 2008

Pamięć

Pamięć o przodkach i o tradycji. Pamięć pierwszych zabaw. Pamięć pierwszych smaków i zapachów. Pamięć o pierwszej miłości. Pamięć o pierwszym rozaczarowaniu. I o wszystkich następnych. Pamięć o sukcesach i porażkach. Pamięć o przyjaciół i ich pamięć.
Pamietam... i pamiętać będę... czy to zaśmiecanie umysłu?

środa, 9 kwietnia 2008

zjeść ciastko i mieć ciastko

Zjeść ciastko a jednak mieć ciastko.
Napisać wszystko a jednak nie napisać nic.
Pracować a jednak mieć mnóstwo wolnego czasu.
Nie pracować a jednak mieć pieniądze.
Umrzeć a jednak żyć.
Grzeszyć a jednak być niewinną.
Znać a jednak nie znać.
Uśmiechać się a jednak być smutnym.
Odejść a jednak trwać.
Być bezsilnym a jednak działać.

to już miesiąc?? to już miesiąc!!

Prawie nie zauważyłam jak minął miesiąc od ostatniego wpisu. Muszę się na nowo nauczyć funkcjonować w sytuacji bycia pracownicą... Muszę się nauczyć na nowo organizować czas. Musi go wystarczyć na spotkania ze znajomymi, na zabawę z Maleńką, na odpisywanie na listy, na współpracę z panem "Nieuczesanym" i prawdopodobnie kilka innych ważnych spraw...
Prawie nie zauważyłam jak minął miesiąc... Miesiąc bycia w pracy... Zabawne jest to, że jeszcze nie jestem zatrudniona a już pracuję za dużo :-) Miesiąc uczenia się i ciągłych zaskoczeń. Najnowszym jest polecenie przeprowadzenia rekrutacji - tak od początku do końca... Jeszcze nie tak dawno dałabym wiele, aby na rozmowę być zaproszona, a teraz to ja będę zapraszać... Ba, nie tylko zapraszać, ale i przeprowadzać rozmowy, rekomendować kandydatów pracodawcy...
To duża odpowiedzialność. Tym bardziej, że będę się uczyć na żywych organizmach...
Prawie nie zauważyłam jak minął miesiąc... Miesiąc gdy chciałam tyle powiedzieć, by jednocześnie to wszystko ukryć...
Może to lepiej, że braklo czasu/siły na pisanie?? Choć ten blog powstał także po to, aby dzięki pisaniu poukładać sobie niektóre sprawy w głowie... Aby nabrać dystansu choć troszeczkę...

sobota, 8 marca 2008

zaskoczenia

Pierwszym zaskoczeniem (choć bynajmniej niechronologicznie) był list od Carla. Nie spodziewałam się dostać od niego już żadnej wiadomości, poza kurtuazyjnymi życzeniami świątecznymi. Nie przypuszczałam, że będzie to list tak otwarty... Cieszę się, że Carlo przepracował już to nasze "rozstanie", że - chyba - może wreszcie traktować mnie po przyjacielsku. Nie przypuszczałam, że będzie to też tak smutny list... Bo mnie też będzie brakowało uśmiechu Giuseppe... Inna sprawa, że ten tydzień obfitował w tego rodzaju wiadomości... Bo przecież też odeszła również s. Teresa... Nie spotkałam jej nigdy osobiście, a przecież od wielu lat była w pewien szczególny sposób obecna w moim życiu.
Ja zaś mam wrażenie, że osobiście budzę się do życia... A przynajmniej mam taką szansę... Dzięki praktykom jakie sobie niemal wywalczyłam, zaczęłam wychodzić do ludzi... Zaczęłam myśleć o czymś więcej niż tylko konieczność przeglądania i odpowiadania na ogłoszenia... Choć właściwie robię teraz niemal to samo - tyle, że "zawodowo". Przestałam się też martwić brakiem perspektyw... Być może także dzięki mojej determinacji, horyzont możliwości sam niemal się przede mną otworzył... Kilka propozycji z Warszawy, jedna z Gdyni... i ta najważniejsza - toruńska. Bynajmniej nienajlepsza finansowo, ale dająca mi możliwości rozwoju w dziedzinie, która mnie przecież od jakiegoś czasu mocno fascynowała... Rozmowa z szefową sprzed kilku dni była rownież zaskoczeniem.
Mam (jeszcze?) obway czy podołam, czy się sprawdzę... Niby znam swoje umiejętności, niby znam swoje zalety, ale jestem również świadoma tego, iż ostatni rok zostawił we mnie poważne blizny. Nie chciałabym jednak, aby kompleksy zwyciężyły... Nie moge na to pozwolić...!!

wtorek, 4 marca 2008

kolejna szansa (?)

Dziś zaproszono mnie na kolejną rozmowę do Warszawy. Bynajmniej nie na drugi etap do OMV. To inna firma... kolejna szansa... Może tym razem to będzie "moja" szansa?

poniedziałek, 3 marca 2008

dojrzewanie

Kilka razy już słyszałam, że jestem kobietą świadomą siebie. To prawda. Choć dochodzenie do tej świadomości, choć nauczenie się samej siebie czasem jest procesem dość długotrwałym. Nazwałabym ten proces dojrzewaniem. Jestem świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, jestem świadoma przyczyn swoich wyborów. Nawet jeśli nie jestem zawsze z nich dumna, nawet jeśli w momencie ich dokonywania są spontaniczne. Perspektywa czasu jednak pozwala na uświadomienie sobie tego, co leżało u podstaw takiej, a nie innej decyzji. Takie małe rozeznanie post factum. Jestem świadoma równiez tego, że zafiksowałam się już dawno na jednym problemie. Zdaję sobie sprawę z tego, że sama z tego zaklętego kręgu nie wyjdę. Na pomoc rodziny za abardzo też liczyć nie mogę. Zwłaszcza mamy, która wpędza mnie w jeszcze większe poczucie winy, tak jakby i bez tego nie było ogromne. Oczywiście rozumiem, że i ona się boi, że traci juz siły. Rozumiem... Więc na pomoc nie liczę... Liczyłam na pomoc tych, którzy mogą pomóc - w wymiarze bardzo konkretnym. Bo dobrych dusz, które są mi przychylne i przyjazne mam na wyciągnięcie ręki wiele (powtarzam po raz nie wiem który - to ważne i miłe, ale nie słów pocieszenia potrzebuję...nie TYLKO takich właśnie słów). Chciałabym też być dobrze zrozumiana - to prawda, że czasem projektujemy sobie pomoc na przykład, która wydaje się nam najodpowiedniejsza. a kiedy nie przychodzi ta wymarzona i wyobrażona, to myślimy, że nie przyszła w ogóle. Mnie też się tak czasem zdarza. Nauczyłam się jednak - w mojej obecnej sytuacji - odróżniać konkrety od miłych słów. Nawet jeśli nie wyobrażam sobie dokładnie jakie to konkrety mialy by być (choć nie ukrywam, że najmilej byłby widziany telefon z propozycją pracy). Jestem też świadoma swoich emocji. I dojrzewam do podejmowania decyzji.

poniedziałek, 25 lutego 2008

luz

To chyba dobrze, że jadę na tę rozmowę na jakimś luzie. Oczywiście - chciałabym wypaść możliwie najlepiej, ale mam świadomość, że bez względu na moje kwalifikacje tej posady raczej nie otrzymam. To daje poczucie swobody... super :-) Ale Waszą pamięcią wszelkiego rodzaju nie pogradzę :-)

niedziela, 24 lutego 2008

Warszawa

To już za trzy dni... Nie wiążę z tym spotkaniem większych nadziei, co nie oznacza, że nie jest ono dla mnie ważne. Jest i to bardzo. Mam też w związku z nim dwa rodzaje przemyśleń - jedne są bardziej ogólne i dotyczą postrzegania pracy w ogóle (ale to sobie zostawię na najbliższy post). Pozostałe są punktem wyjścia dla myślenia o przyjaźni, ludziach, akceptacji...
Chciałabym, aby w najbliższą środę ktoś ze mną w Warszawie był. Nie dlatego, że boję sie tej rozmowy czy potrzebuję opieki (choć ta by się przydała w związku z moją znajomością stolicy:-)). Chciałabym, aby ktoś ze mną był, abym mogła podzielić się gorącymi wrażeniami, abym miała z kim porozmawiać we wtorkowy już wieczór... Telefon, internet to fajne wynalazki, ale czasem potrzebuje się kogoś blisko siebie... Hmmm... Najdziwniejsze jest to, że ta potrzeba bliskości nie jest (w tej sytuacji? w tym momencie?) jedynie emocjonalną desperacją z ostatnich kilku miesięcy...

sobota, 23 lutego 2008

milczenie

W ostatnim komentarzu Kienio napisał, że kiedy brakuje słów pojawiają się przyjaciele, którzy gotowi są pomilczeć... Masz rację. Jak zawsze zresztą :-) I przyjaciół poznaje się właśnie po tym, że można z nimi pomilczeć - nawet na odległość, nawet wirtualnie - na jakiś temat. Przyjaciół poznaje się po tym, że obie strony wiedzą na jaki temat się milczy... Choć nawet przyjaciele czasem nie mają odwagi, by trwać w ciszy... Cisza bywa krępująca - nawet dla ludzi bliskich sobie. Cisza bywa niewygodna, gdy tyle spraw się dzieje dookoła. Milczenie bywa kajdanami, gdy serce i umysł jednej ze stron wyrywa się do podzielenia się własnymi przeżyciami. Niezależnie od tego czy są do doświadczenia przyjemne czy też nie.
To trudne milczeć, gdy druga strona chce mówić... To trudne mówić, gdy druga strona potrzebuje cichej właśnie obecności... I nawet przyjaciele, nawet dobrzy przyjaciele mają z tym problem... Przykład mój i Marty... :-) Kwestia charakteru i wydarzeń dnia codziennego...
Owszem - milcząca obecność nie oznacza z konieczności fizycznej obecności w milczeniu. Czasem jednak potrzeba słów - słów bardzo konkretnych. Czasem jednak potrzeba jakiegoś gestu...

czwartek, 21 lutego 2008

brak mi słów

Czasem bywa tak, że brakuje mi słów. Nie dlatego, że sytuacja mnie przerasta (choć i tak bywa). Po prostu: słowa odchodzą i nie chcą się układać w wypowiedzi dłuższe niż bardzo proste i krótkie zdania.
Właśnie sobie przypomniałam sytuację sprzed kilku lat, kiedy to jechałam z moim promotorem i nie wypowiadałam innych słów niż "tak" i "nie". W pewnym momencie promotor zapytał czy potrafię mowić coś więcej. Zadał źle pytanie, bo jedyną odpowiedzią jaką mógł w tej sytuacji usłyszeć było: "tak". Były to jednak czasy kiedy mówiłam bardzo, bardzo niewiele. Obecnie jestem gadułą :-) Czasem jednak słowa odchodzą... I tak właśnie było/jest przez/od kilku tygodni. A przecież trochę przez ten czas się wydarzyło.
1. W przypływie desperacji i walki o swoje miejsce w świecie postanowiłam zawalczyć o przygotowanie zawodowe (=praktyki) w jednej z firm doradztwa personalnego. Był moment kiedy pomyślałam, iz jestem tak kiepska, że nawet nie życzą sobie mojej darmowej pracy. W ostatniej jednak chwili zaproszono mnie na rozmowę. Jej rezultatem jest zaproszenie na praktyki przed praktykami... Miałabym je rozpocząć 3 marca... Ani to moralne, ani legalne, ale przynajmniej się czegoś nauczę. I wyjdę do ludzi - to ważne... To bardzo ważne.
2. Nie rozpocznę jednak tych praktyk jeśli pwoiedzie mi się rozmowa, na którą zostałam dziś zaproszona. Odbędzie się w najbliższą środę w Warszawie. Będzie przebiegała po włosku, zatem najbliższych kilka dni będę spędzała na powtarzaniu języka... Se no - sicuramente non ottenero' questo lavoro. A przecież i tak trudno będzie - chociażby dlatego, że z konieczności moje wymagania finansowe będą większe niż kandydatek/kandydatów z Warszawy. Dla mnie jednak jest ważne samo zaproszenie. Przygnębiający jest fakt, że spływają one bardzo rzadko.
3. A jeśli nawet spływają, to potencjalnym pracodawcom wydaje się, iż mogą traktować kandydata "z buta". Przykłady z ostatniego tylko tygodnia. Zadzwoniłam do jednej z toruńskich firm, która ogłosiła się w lokalnej gazecie. Chciałam się dowiedzieć jakie to stanowisko i czy jest sens aplikować... Usłyszałam w odpowiedzi: "Kotuś, ale masz za wysokie wykształcenie na to stanowisko. Będziesz rozczarowana kotuś"... Ciekawe czy z klientami też się tam tak rozmawia...?
Starałam się też o pracę w DHL - zostałam zarekomendowana przez moją bratową. We wtorek rzeczywiście nie byłam umówiona, więc nic dziwnego, ze kierownika nie było. Umówiłam się więc na środę. W wyznaczonym czasie kierownika nie było - pojechał do klienta. Rozumiem, że klient ważny, ale czy to znaczy, że można dezorganizowac komuś czas? Zadziwiające są postawy neiktórych ludzi...
4. Niekórych moich znajomych także, ale to temat na inny wpis...

niedziela, 10 lutego 2008

Edward Stachura "Banita"

Oto wypędzam szatana./
Oto wypędzam anioła./
Wypedzam z serca obu ich,/
Ich obu, co często są jednym./
Niech przyjdzie mi samemu żyć/
O skrzydłach wlasnych i rdzewnych./

I wypędziłem szatana./
I wypędziłem anioła./
A w serce moje wstąpił wiatr/
I tam on zamieszkał, i szumi./
A domem moim stał się las,
Nad lasem biją pioruny./

Ciężko jest żyć bez szatana./
Ciężko jest żyć bez anioła./
Banita boski to mój los,/
Lecz nie ja go sobie wybrałem;/
To ona mi wybrała go:/
Dziewczyna, którą ubóstwiałem.

niedziela, 3 lutego 2008

o padaczce słów kilka

Postanowiłam dziś wrócić do tematu padaczki. Choć ja osobiście wolę nazwę "epilepsja". I tak naprawdę trudno cokolwiek konkretnego powiedzieć na temat tej choroby - przyczyny są bardzo różne, objawy są tak liczne, że niemal osobne dla każdego chorego, leczenie musi być dobrane indywidualnie, pierwsza pomoc zależy od rodzaju napadu... Dostałam też kilka pytań dotyczących tej choroby, więc w jednym miejscu postanowiłam zgromadzić chociaż część informacji na jej temat. Najpierw jednak słów kilka o mnie i o moich atakach - tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś się ze mną spotkał. Moje napady wyglądają jak omdlenie: osuwam się na ziemię (czy to z pozycji siedzącej czy stojącej) raczej dość miękko, więc nie powinno być groźby silnego uderzenia o podłoże. Nie tracę przytomności, zatem słyszę wszystko co się dzieje dookoła i czuję jeśli ktoś próbuje mi pomóc. Nie jestem w stanie nic zrobić - unieśc powieki czy ręki, nie jestem w stanie odpowiedzieć. W tym czasie nie należy ze mną robić nic (oczywiście, o ile nie zrobię sobie krzywdy - bo zawsze mogę jednak o coś uderzyć). Można co najwyżej zadać jakieś konkretne pytania (jak się nazywasz, jaki jest dzień...), aby sprawdzić później czy rzeczywiście nie straciłam przytomności. Taki stan może potrwać około 1-2 minut. Po tym czasie zaczynam dochodzić do siebie, ale jestem osłabiona, dlatego nie należy mi na siłę pomóc wstać. Zrobię to w moim tempie... Oczywiście trzeba mnie obserwować, ale nie powinno dziać się nic niepokojącego. Pamiętajcie jednak, że ten sposób postępowania dotyczy tylko i wyłącznie mnie. Generalna zasada przy napadach tonicznych (czyli z drgawkami), podłożyć chorem coś miękkiego pod głowę i na pewno nie wkładać nic do ust w celu zabezpieczenia języka (a na pewno nie własnej ręki...). Nie należy wzywać też karetki o ile atak jest krótszy niż 5 minut (i o ile ktoś nie zdążył już zrobić sobie krzywdy). A teraz kilka przeklejonych artykułów (a właściwie ich częśći) i kilka linków.

  1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Padaczka Padaczka (inaczej epilepsja bądź też choroba św. Walentego) - choroba o złożonej, różnej etiologii cechująca się pojawianiem napadów padaczkowych. Napad padaczkowy zaś jest wyrazem przejściowych zaburzeń czynności mózgu polegających na nadmiernych i gwałtownych, samorzutnych wyładowaniach bioelektrycznych wkomórkach nerwowych. Biochemicznymi przyczynami pojawiania się tych wyładowań mogą być: zaburzenia równowagi pomiędzy neuroprzekaźnikami pobudzającymi i hamującymi, obniżony próg pobudliwości neuronów spowodowany np. zaburzeniami elektrolitycznymi, zaburzenia pracy pompy sodowo-potasowej wynikające z niedoboru energii. Padaczka nie jest chorobą dziedziczną. Dziedziczny jest niski próg pobudliwości komórek nerwowych mózgu. Czynniki predysponujące do wystąpienia napadów padaczki:urazy mózgu – wiele zmian, występujących w trakcie bezpośrednich reakcji kompensacyjnych może przyczynić się do wystąpienia drgawek. Ponadto istnieje hipoteza, że blizna glejowa powstała po urazach mózgu jest czynnikiem indukującym powstawanie ogniska padaczkowego. Bodźce świetlne – częstokroć zdarza się, że bodźce świetlne (np. z gry komputerowej, naturalne migotanie ekranu komputera, oglądanie słońca przez drzewa w trakcie jazdy samochodem, dyskoteka, itp.) powodują napad padaczkowy. Często gwałtowne wyjście z ciemnego miejsca na mocne światło słoneczne może przyczynić się do napadu. W szpitalach wywołuje się za pomocą migoczącej lampy ataki w celu obserwacji i badań. Zmiany hormonalne – do napadu mogą przyczynić się wahania hormonalne związane z menstruacją. Kobiety znacznie bardziej narażone są na atak w końcowej fazie cyklu. Zmiany związane z dojrzewaniem mogą spowodować uaktywnienie się padaczki. Zmiana aktywności falowej mózgu – padaczka może pojawiać się w okolicach przejścia od snu do czuwania i na odwrót. Stany gorączkowe, stan fizjologiczny organizmu, niedotlenienie, zmniejszona zawartość CO2 we krwi, niedocukrzenie, niewydolność andrenergiczna, zwiększony poziom progesteronu, zaburzenia wodno-elektrolitowe, zmęczenie i brak snu. Istotne jest dążenie do wyeliminowania napadów lub (jeśli to nie jest możliwe) do kontrolowania napadów, przy akceptowalnych objawach ubocznych farmakoterapii. Przyjmuje się, że każdy napad padaczki toruje drogę następnemu napadowi. Tak więc wdrożenie właściwego leczenia na samym początku choroby daje największe szanse na ustąpienie napadów w trakcie leczenia. Daje też nadzieję na uzyskanie dobrych wyników przy niezbyt dużych dawkach leków. W niektórych przypadkach padaczki znaczącą pomoc dla lekarza leczącego może stanowić zapis EEG. Jego normalizacja w połączeniu z lepszą kontrolą choroby świadczy o skuteczności leczenia. Jest to szczególnie przydatne w okresie remisji, gdy pojawia się możliwość zmniejszania dawki leków. Zmniejszanie dawki leków pod kontrolą EEG jest najbezpieczniejszą formą leczenia w okresie remisji.
    Jednakże nie należy przeceniać znaczenia badania EEG w przebiegu padaczki a szczególnie w rokowaniu; zdarzają się chorzy z ciężkimi napadami i minimalnymi zmianami w zapisie, są też przypadki odwrotne- dużym zmianom w EEG nie towarzyszy występowanie napadów.
    Problemem dużo trudniejszym niż wdrożenie leczenia jest decyzja o jego zakończeniu. Przyjmuje się, że można stopniowo obniżać dawki leków po pięcioletnim okresie bez napadów i przy założeniu, że w okresie stopniowego odstawiania leków nie nastąpi pogorszenie zapisów EEG pacjenta. Im dłużej trwało leczenie tym bardziej ryzykowna w skutkach może być decyzja o zakończeniu leczenia i pacjent powinien być poinformowany o zwiększonym ryzyku wystąpienia napadu podczas stopniowego odstawiania leków.
    Problemem jest też samowolne odstawienie leków przez chorego; w niektórych przypadkach mogą wystąpić napady gromadne a nawet stan padaczkowy. Stąd istotna jest troska rodziny chorego, aby przyjmował on leki zgodnie z zaleceniami lekarskimi.
    Czasem ważne jest uwzględnienie w leczeniu innych zaburzeń u pacjenta (np. zespołów depresyjnych, stanów dysforii, złego samopoczucia, problemów z bezsennością). Padaczka jest chorobą często skrywaną przez chorego. Wynika to częściowo ze społecznej nieznajomości sposobów pomocy choremu gdy zdarzy się napad. Wielu chorych jest społecznie izolowanych, co potęguje poczucie samotności, odosobnienia i rodzi niepełnosprawność. Wieloletni przebieg choroby może powodować powstawanie objawów encefalopatii, a także charakteropatii, zwłaszcza w przypadku niestosowania się chorego do zaleceń lekarskich. Aby tego uniknąć należy chorobę leczyć intensywnie (zob. Leczenie), starając się kontrolować napady. Ideałem byłaby sytuacja całkowitego wyeliminowania napadów przy akceptowalnych objawach ubocznych farmakoterapii. Stąd ważne jest wczesne wykrycie i leczenie choroby - co daje choremu wiele szans na taki, korzystny przebieg leczenia. Obecne leki dają duże szanse na komfort leczenia (małe działania uboczne). Ważne jest unikanie sytuacji mogących sprowokować wystąpienie napadu (np. brak snu, alkohol, błyski świetlne na dyskotece itp).
    Akceptacja choroby, wykorzystanie szansy jaką daje właściwe jej leczenie sprawa, że wielu epileptyków jest w stanie prowadzić prawie normalne życie, z sukcesem rodzinnym i zawodowym.
  2. http://zdrowie.flink.pl/padaczka.php Padaczka (inna nazwa: epilepsja) to choroba o złożonej etiologii, towarzysząca wielu schorzeniom ośrodkowego układu nerwowego. Jej cechą jest pojawianie się napadów padaczkowych. Padaczka jest powszechna - dotkniętych jest nią ok. 1% ludzi w Polsce, czyli ok. 400 tysięcy osób. To najczęstsza choroba układu nerwowego u dzieci i jedna z najczęstszych u dorosłych. W 80% przypadków ujawnia się przed 20 rokiem życia. Co jest przyczyną napadu padaczkowego?
    Napad padaczkowy jest wyrazem przejściowych zaburzeń czynności mózgu wskutek nadmiernych i gwałtownych wyładowań bioelektrycznych w komórkach nerwowych. Te wyładowania rozprzestrzeniają się w mózgu powodując napad padaczki. Czy można potwierdzić, że w mózgu mają miejsce nieprawidłowe wyładowania?
    W chwili obecnej człowiek może rejestrować aktywność elektryczną mózgu w postaci zapisu elektroencefalograficznego (EEG). Po analizie zapisu można stwierdzić czy istnieją ogniska pobudzeń nieprawidłowych.
    Występowanie zmian napadowych w EEG nigdy nie przesądza o rozpoznaniu padaczki. Wynik EEG zawsze musi być interpretowany łącznie z danymi z wywiadu. Jak wygląda napad padaczkowy?
    Napady padaczkowe mogą przebiegać w różny sposób.
    Dramatycznie wyglądają tzw. duże napady (grand mal). Są to uogólnione napady toniczno-kloniczne, z nagłą utratą przytomności, upadkiem, gwałtownym napięciem mięśni całego ciała, chory przestaje oddychać, sinieje (faza toniczna). Po kilkunastu sekundach rozpoczynają się drgawki całego ciała (faza kloniczna). W tym czasie chory może przygryźć sobie język, bezwiednie oddać mocz. Po chwili napad ustaje (do 5 minut), oddech powraca, chory jest senny i splątany (nie wie, co się dzieje wokół niego).
    Innym rodzajem napadów są tzw. małe napady (petit mal). Mają one formę krótkich napadów nieświadomości – taka osoba na chwilę przerywa wykonywaną czynność, „wyłącza się”, nie ma drgawek ani upadku. Po ustaniu napadu kontynuuje przerwaną czynność i zwykle nie zdaje sobie sprawy z chwilowego zaniku świadomości.
    Innym rodzajem napadów są napady miokloniczne, podczas których zazwyczaj bez utraty przytomności dochodzi do kilku zrywań niektórych grup mięśniowych.
    Napady atoniczne charakteryzują się tym, że chory nagle pada, jakby ugięły się pod nim nogi i traci przytomność na kilka minut.
    Napady padaczkowe (często mieszane) mogą mieć jeszcze inny obraz kliniczny, ze względu na dużą szczegółowość nie będą tu opisywane. Czy chory na padaczkę może przewidzieć napad padaczkowy?
    Wystąpienie napadu padaczkowego jest bardzo trudne do przewidzenia. Czasem bywa tak, że przed napadem pojawia się tzw. aura. Można jednak unikać sytuacji, w których ryzyko napadu jest zwiększone, takich jak przemęczenie, stres, alkohol, błyski świetlne (praca przy komputerze, oglądanie telewizji w ciemnym pomieszczeniu), nagły stres. Czy napady padaczkowe są groźne dla życia?
    Groźny dla życia jest stan padaczkowy lub często powtarzające się napady, natomiast pojedynczy napad sam w sobie w zasadzie nie stanowi zagrożenia dla chorego. Niebezpieczny może być wtedy, gdy wystąpi w niebezpiecznym miejscu lub sytuacji: w wannie, na dużej wysokości, nad brzegiem jeziora, w samochodzie itp.
    Częste napady, zwłaszcza duże, działają niekorzystnie na układ nerwowy powodując jego niedotlenienie. Stąd konieczne jest ścisłe według zaleceń lekarskich przyjmowanie leków przeciwpadaczkowych. Przyczyny padaczki.
    Często mówi się o padaczce skrytopochodnej (samoistnej) - przy obecnym stanie wiedzy i diagnostyce nie można ustalić przyczyn tej choroby. Właśnie ta grupa padaczek występuje najczęściej.
    Padaczkę mogą wywołać różnego rodzaju uszkodzenia mózgu. Mogą one powstawać w okresie życia płodowego: np. w przebiegu infekcji wewnątrzłonowych matki, w przypadku wrodzonych wad układu nerwowego, w przewlekłych chorobach matki w okresie ciąży, gdy matka przyjmuje szkodliwe substancje w okresie ciąży (narkotyki, palenie papierosów, przewlekły alkoholizm). Uszkodzenia mózgu mogą powstać również w czasie nieprawidłowo przebiegającego porodu (np. niedotlenienie okołoporodowe), mogą wystąpić też po urodzeniu się dziecka. Uszkodzenia mózgu u osób dorosłych są następstwem zapalenia mózgu i opon mózgowo-rdzeniowych, urazów czaszki oraz guzów mózgu. Często zdarza się padaczka w alkoholowym uszkodzeniu mózgu.
    Do wystąpienia napadów padaczkowych predysponują bodźce świetlne (np. migotanie ekranu komputera, oglądanie słońca przez drzewa w trakcie jazdy samochodem, światła dyskotekowe), zmiany hormonalne (np. zmiany związane z dojrzewaniem mogą spowodować uaktywnienie się padaczki), zmiana aktywności mózgu (padaczka może pojawiać się w okolicach przejścia od snu do czuwania i na odwrót), stany gorączkowe, stany organizmu takie jak niedotlenienie, zmniejszona zawartość dwutlenku węgla we krwi, niedocukrzenie, zaburzenia wodno-elektrolitowe a także zmęczenie i brak snu. Rozpoznanie choroby.
    Jednorazowy napad drgawek z utratą przytomności nie oznacza padaczki – wymagana jest obserwacja i kontrola neurologiczna.
    Drgawki mogą pojawić się w przebiegu chorób o innej etiologii niż padaczka, a więc w przebiegu hipoglikemii (niedocukrzenia), tężyczki (spadek poziomu wapnia w surowicy), u dzieci mogą występować tzw. drgawki gorączkowe (wysoka gorączka), u noworodków -łagodne drgawki noworodków.
    Padaczkę można rozpoznać wtedy, gdy napady powtarzają się często i towarzyszą im zmiany w zapisie EEG (także w okresie między napadami). Bardzo duże znaczenie ma wywiad lekarski zebrany od pacjenta i jego najbliższego otoczenia (charakter napadu, długość jego trwania, utrata przytomności). Prawidłowy zapis EEG nie wyklucza jednak padaczki, wymaga natomiast powtórzenia badania.
    Przy diagnozowaniu pacjenta z napadami drgawek przeprowadza się badanie neurologiczne oraz badanie okulistyczne (ocena dna oka - tarcza zastoinowa na dnie oka, przy wzmożonym ciśnieniu śródczaszkowym, np. w przypadku guza mózgu).
    W celu ustalenia przyczyny występowania napadów padaczkowych wykonuje się tomografię komputerową lub rezonans magnetyczny. Są to badania obrazujące strukturę mózgowia i jego ewentualne zmiany. Wykonuje się również badania laboratoryjne, aby wykluczyć tężyczkę, czy hipoglikemię. Padaczka a praca zawodowa.
    Choroba niesie ze sobą pewne ograniczenia w wykonywaniu niektórych zawodów. Przeciwwskazane jest wykonywanie zawodów, w których krótkotrwała nawet utrata świadomości może narazić na niebezpieczeństwo chorych lub inne osoby (np. zawód kierowcy, operatora ciężkiego sprzętu, spawacza czy chirurga).
  3. http://www.resmedica.pl/zdart10994.html !!!!!!!!!!!!!!!!!!
  4. http://www.zdrowie.com.pl/zdrowie/choroby/_20040530439/

"List do Hioba" St. J. Pasierb

Niebezpiecznie jest być sprawiedliwym/
jak światło nocą ściągać ćmy/
zwracać uwagę nieba i piekła zarazem/
uważaj Hiobie/

Gdy szatan wezwie Stwórcę/
kiedy się staniesz przedmiotem zakładu/
pozbawiony dzieci obsypywany trądem/
nie przeklinaj Boga/

Przebacz Mu/
był z Ciebie zbyt dumny/
gorzko jest ponosić tyle klęsk/
gdy sie wierzy w ludzi/
bądź wyrozumiały/

Wytrzymaj/
ta próba nie może trwać dłużej niż życie/
nie wspominaj przeszłości/
nie licz na nagrodę/

Jeśli możesz/
zrób to po prostu/
dla niego/

trochę za nas wszystkich

sobota, 2 lutego 2008

strefa marzeń

Dziś znalazłam się w strefie marzeń, a to od jakiegoś czasu nie zdarza mi się często. Tak silnie dopada mnie rzeczywistość, że takie nieskrępowane marzenia należą do rzadkości. I nie są to bynajmniej plany "do zrealizowania", choć oczywiście miło by było gdyby się ziściły... :-)
Myślałam sobie dziś o moim własnym domu i jak zwykle nie mogłam się zdecydować w jakim stylu to lokum urządzić :-) Bez względu jednak na styl w tym domu była wygodna kanapa lub fotel - miejsce najwygodniejsze do zagłębienia się w lekturę. A przy fotelu/kanapie stolik z kieliszkiem wina i owocami... Choć na wieczorną porę bardziej przydałby się kubek herbaty z malinami...
W wyobraźni pojawiła się też duuża łazienka z ogromną wanną, w której odpoczywałam w blasku świec...
Wyszłam też na fajną kolację ze znajomymi/znajomym (też się nie mogłam zdecydować) do bardzo przyjemnej knajpki. Włoskiej może... Choć włoskie kawiarnie i spacery przyszły mi do głowy gdy zaczęlam pisać...
Marzenia sa fajne... Nie takie mobilizujące, nie takie, które każą coś planować... Ot, takie znikąd...

czwartek, 31 stycznia 2008

odpowiedzi kilka

Czas chyba zamieścić kilka odpowiedzi na komentarze. Zebrało się tego troszkę i tak sobie myślę, iż warto tę dyskusję przenieść do wątku głównego. Wybaczcie mi jednak, że pojawi się problem z formatowaniem...
1. Kienio pisze: "Wiem Asieńko, ile to trwa. Czas jednak - wbrew wszystkiemu - nie jest tu chyba najistotniejszym elementem. Wiesz, kiedy słyszę słowo o okrucieństwie Boga przypomina mi się moja mama i jej ponad 8-letnia walka z białaczką, której szczegóły i perspektywy (jako lekarz) ona znała jak nikt inny. Nie ma sensu się licytować na czas cierpienia. Cierpienie się mierzy miłością, a nie czasem - to lekcja od mojej mamy, nie ode mnie. Zresztą nie tylko od niej.Bóg w cierpieniu nie jest okrutny. Nie, On zaprasza do siebie. Najcenniejszy z darów, najmniej ceniony i najmniej chciany. To z kolei lekcja od mojej matki chrzestnej, która zachorowała na raka trzustki i teraz walczy z chorobą.Wiem, wiem - zbieram i przytaczam lekcje, słowa i przykłady od innych, tak jakbym chciał Ciebie moralizować. Nie zamierzam, bez obaw. Chcę Ci tylko Asiu podsunąć taką myśl, że może także na Twoje cierpienie można spojrzeć inaczej, mimo iż wszystko sprzysięga się przeciw Tobie. Ja naprawdę wierzę, że Bóg jest po stronie człowieka: po mojej i po Twojej."
Nie mam zamiaru się licytować na cierpienia... Nie powiedziałam także, że Bóg jest brutalny czy okrutny... Napisałam, że nie wierzę w to... I nie tego doświadczałam... Sam jednak wiesz, że w pewnym momencie może być bardzo trudno o zaufanie, o miłość, o akceptację... I dlatego czas MA tutaj znaczenie. Także dlatego, że perspektywa ostatnich kilku lat każe mi mysleć, iż wszelkie moje wybory z przeszłości były nietrafione. Że źle skorzystałam z daru rozumu... Niefajne to uczucie. Bardzo niefajne. Także dlatego, że winą obarczam siebie, a nie Boga... Choć zrzucanie winy na Boga, na los czy na kogo- cokolwiek byłoby łatwiejsze.

2. Anonimowy pisze: "hello,nie powiem, przeczytałem kilka ostatnich postów i z ciekawością czekam na kolejne. Nie pytaj jak tu trafiłem, powiedzmy że będe nieznajomym obserwatorem. Pozdrawiam". Ależ ja nie pytam kto tu trafił i w jaki sposób :-) Niektórych moich czytelnikow znam, innych nie... Każdego witam serdecznie :-) Wszystkim jednak proponuję, aby przeczytali wpisy od początku - nie jest ich znowu tak strasznie dużo, a pierwsze wpisy pozwalają zrozumieć kolejne...

3. Kienio pisze: "Tak jeszcze bym dodał, bo im dłużej czytam Twojego bloga, tym bardziej jestem o tym przekonany, że może powinnaś pisać - książki, powieści, opowiadania. Serio mówię." Dziekuję za te słowa :-) To zachęta dla mnie tym ważniejsza, że pochodząca od Ciebie... Naprawdę! Jeśli zaś chodzi o samo pisanie: blog powstał/powstaje między innymi po to, by się wprawiać, by szlifować styl... Bo pomysł pisania od jakiegoś już czasu chodzi mi po głowie, ale trzeba nabrać praktyki - praca naukowa to jednak nie to samo :-) Na dniach powinnam zacząć pisać jakieś poważniejsze od bloga felietoniki (bo beletrystyka to chyba jednak nie dla mnie...). Niech tylko Sebastian znajdzie dla mnie odrobinę czasu... :-)

wtorek, 29 stycznia 2008

szukam (p)odpowiedzi

"Czytelnik nie zawsze się odzywa, ale to nie znaczy, że nie pamięta i - na miarę swoich możliwości - w sercu Autora nie nosi... Z drugiej strony, czasem taka świadomość duchowego towarzyszenia, jeśli nie jest wsparta fizyczną obecnością, to za mało, by przełamać głód samotności. Wiem."
To fragment komentarza, umieszczonego pod wpisem pt.: "kilka cytatów z kontekstu wyjętych". Dziękuję. Cierpi się jednak zawsze samemu (pomijam tu zupełnie świadomie kontekst współcierpienia z Chrystusem), dlatego w tamtym wpisie miały pojawić się cytaty mówiące o samotności. Każda bowiem trudność jest indywidualna. Jestem wdzięczna za każdą obecność: czy to wirtualną, czy realną. To niezwykle ważne - bez tych słów otuchy byłoby znacznie trudniej. Nie chciałabym jednak, żeby zabrzmiało to niegrzecznie, ale wszelkich wariacji stwierdzeń: "będzie dobrze", "jesteś zdolna, miła, ładna, inteligentna (itd., itp.) i na pewno coś znajdziesz" zaczynam mieć serdecznie dość... Wiem, że nikt (albo niemal nikt) nie jest mi w stanie pomóc w bardzo konkretnym wymarze, ale to własnie takiej pomocy teraz potrzebuję... Choć mam świadomość, że kazdy dzień bez pracy oddala mnie od tego rynku... Za chwilę nawet jako sprzątaczka pracować nie będę mogła... Zresztą, nawet na taka propozycję np. z PUP liczyć nie mogę - za wysokie wykształcenie...
Dziś w Instrukcji człowieka w Trójce mowa była o akceptacji własnej sytuacji, o szukaniu pozytywnych stron... Pani psycholog mówiła o tym, aby spróbować przekonać siebie, że nasza sytuacja jest najlepszą z mozliwych na dany moment... Ja w tym czasie mogę docenić jedynie (choć to i tak bardzo dużo) obecność rodziny i co niektórych znajomych... Tylko (?) i aż (?) tyle...

czwartek, 24 stycznia 2008

żałoba narodowa

Zdarzało mi się zastanawiać po co komu żałoba narodowa, zwłaszcza trzydniowa. Jakby mało wypadków na drogach... Przecież każdego dnia na drogach umiera co najmniej kilka osób... A ci ludzie umierający w szpitalach i w swoich domach... A jednak takie katastrofy jak wczorajsza, jak wypadek w Halembie czy zawalenie się dachu nad wystawcami czy inne, sprawiają, że dużo łatwiej zatrzymać się na chwilę i przypomnieć sobie o tym, co naprawdę ważne.
Katastrofy nam potrzeba czy smierci papieża, by przypomnieć sobie o tym, że życie jest kruche...
Dlatego właśnie jest potrzeba żałoby narodowej....
Poniżej fragment artykułu o wczorajszej katastrofie. Całość znalazła się na: http://www.tvn24.pl/-1,8902,raport.html

20 osób zginęło w jednej z najtragiczniejszych katastrof lotniczych w historii polskich Sił Powietrznych. W środę niedaleko bazy wojskowej w Mirosławcu samolot transportowy CASA C295M rozbił się ledwie kilka sekund lotu od pasa lotniska.Jak doszło do tragediiSamolot CASA C-295M rozbił się koło lotniska w Mirosławcu o godz. 19.07. Samolot leciał z Warszawy przez Krzesiny, miał lądować w Mirosławcu i potem w Świdwinie. Ostatecznym miejscem przeznaczenia był Kraków.Z informacji Państwowej Straży Pożarnej wynika, że samolot spadł do lasu niespełna kilometr od lotniska. Znajdował się w osi pasa startowego, podchodził do lądowania. Załoga nie sygnalizowała kłopotów.Samolotem lecieli wojskowi wracający z konferencji "Bezpieczeństwo Lotów". W czwartek dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik podał nazwiska ofiar. Na pokładzie samolotu zginęli:PasażerowieGen. Brygady Andrzej Andrzejewski - Podpułkownik Zdzisław Cieślik, szef szkolenia gen Andrzej andrzejwski, Major Robert Maj z sekcji szkolenia lotniczegoMajor Mirosław Wilczyński, szef sekcji techniki lotniczejPułkownik Jerzy Piłat, podpułkownik Dariusz Pawlak, szef sekcji techniki lotniczejMajor Grzegorz Jułga, zastępca dowódcy eskadryKapitan Paweł Zdunek, dowódca klucza lotniczego, Kapitan Karol Szmigiel, dowódca klucza technicznego, Pułkownik Dariusz Maciąg, dowódca bazyMajor Piotr Frilinger, szef sekcji techniki lotniczejPodpułkownik Zbigniew Książek, zastępca dowódcy bazyPodpułkownik Wojciech Maniewski, dowódca eskadryKapitan Leszek Ziemski, instruktor bezpieczeństwa lotówKapitan Grzegorz Stepaniuk, szef techniki lotniczejMajor Krzysztof Smołucha z Dowództwa Sił Powietrznych. Załoga Major Jarosław Haładus, płk pilot Jerzy Piłat, Porucznik pilot Robert KuźmaPorucznik pilot Michał SmyczyńskiSierżant Janusz Adamczyk, technik pokładowy.
Na miejsce katastrofy jako pierwsze dotarły dwie jednostki wojskowej straży pożarnej z lotniska w Mirosławcu. Po ugaszeniu pożaru wraku teren został zabezpieczony przez Żandarmerię Wojskową. Na miejsce udała się Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, której przewodniczy płk Zbigniew Drozdowski, a także prokuratorzy wojskowi. Po tragedii wszystkie samoloty CASA C-295M zostały zawieszone w lotach do odwołania. Ratownicy, którzy pierwsi przybyli na miejsce tragedii. Na miejsce tragedii pojechał w nocy premier Donald Tusk. Prezydent Lech Kaczyński skrócił swoją wizytę zagraniczną i po powrocie do kraju ogłosił dwudniową żałobę narodową. W bazie w Mirosławcu flagi zostały opuszczone do połowy masztów.

środa, 23 stycznia 2008

kilka cytatów z kontekstu wyjętych

Jeszcze przed chwilą było tu kilka cytatów mówiących o samotności. Pozostawionych bez żadnego komentarza... Dla mnie komentarz jest niepotrzebny, dla Was - czytelników, byłby nieodzowny... Nie to, że nie szanuję osób tu zaglądającycyh... ale dziś nie mam siły tłumaczyć...

wtorek, 22 stycznia 2008

nuuuuuuudzę cię

Dla niewtajemniczonych - tytuł dzisiejszego wpisu to parafraza piosenki kabaretu "Potem". Równie dobrze mogłabym przytoczyć oficjalny tytuł, czyli "Nudzię się". Dziś jednak chciałabym przeprosić wszystkich, którzy mają już dość mojego marudzenia.
PRZEPRASZAM
Chciałabym jednak, żebyście zrozumieli - to dla mnie naprawdę ważne. Mija już rok bez pracy. Niemal rok jeśłi odliczę kilka miesięcy przeznaczonych na diagnostykę. Nic wiec dziwnego, że się zafiksowałam na tym temacie. Już kiedyś pisałam, że poza oczywistym aspektem finansowym, praca i powiązane z nią wynagrodzenie spełniają funkcję społeczną: pozwalają przebywac wśród ludzi, pozwalają realizować się w pracy zawodowej i rozwijać się poza nią... Mogłabym jeszcze kilka rzeczy wymienić.
PRZEPRASZAM
Chciałabym jednak, abyście zrozumieli, że źle się czuję słysząc o nowych przedmiotach kupowanych przez Was, o wyjazdach (nawet, a może zwłaszcza, służbowych), wyjściach towarzyskich... Domyślam się, że dla Was to nic nadzwyczajnego i zwyczajna konieczność - dla mnie: szczyt marzeń...
PRZEPRASZAM
Dlatego nie zdziwcie się jeśli jutro czy za kilka dni przestanę sie odzywać, odpowiadać na maile i zaczepki na gg. Po co mam Was nudzić??

sobota, 19 stycznia 2008

jeszcze bedzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie

Na początku roku obiecałam sobie, że nie dam się zniszczyć, że optymim (a przynajmniej spokój) będzie mi towarzyszył cały czas. Wiedziałam oczywiście, że to będzie trudne chociażby dlatego, że jestem kobietą i swe humoery mam... Mogłam przypuszczać, że prędzej czy później sytuacja zawodowa, a właściwie jej brak zacznie mnie przytłaczać na nowo. Nawet jeśli będę robiła wszystko, aby się nie poddać, aby wreszcie pracę znaleźć.
Szkoda tylko, że naturalny spadek nastroju przypadł na moment kiedy pada jedna negatywna odpowiedź za drugą. I jeszcze ta świadomość, że pracy w Riello nie dostanę na własne życzenie. Bardziej chyba tej rozmowy zawalić nie mogłam... W dodatku ta wczorajsza wiadomość, że miejsce jest... tylko, że z oosbistych przyczyn go nie dostanę. Właściwie to nawet nie wiem czy to ja odmóiłam, czy mnie odmówiono. Dziwna ta rozmowa była...
No i to orzeczenie... Chyba będzie tak, że zamiast ułatwić mi znalezienie pracy, to mi utrudni. Wszak, żaden pracodawca nie zechce mieć ciągle kontroli z PFRON, bo pani Asia musi pracować w warunkach chronionych... Chciałabym się mylić.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za bardzo nie mam z kim o tym pogadać. Wszak znakomita większość moich znajomych pracuje i ma się co najmniej nieźle. Jasne, każdy chciałaby zarabiać więcej i pewnie mieć mniej obowiązków. Być może niektórzy z nich się nawet dziwią, że ja z takim rozgoryczeniem mówię o braku pracy... Poznałam człowieka, który też nie pracuje, jest niepełnosprawny... ale ma rentę. Tak, wiem - to jałmużna, a właściwie ochłap od państwa, niemniej na coś tam wystarcza, jakieś tam warsztaty mu zapewniają...
I kiedy ludzie mówią, że na pewno cos znajdę, że takam wykształcona, takam zdolna, to... wyć mi się chce. I tym bardziej czuje się jak nieudacznik... jak śmieć...

wtorek, 1 stycznia 2008

un periodo particolare

W tym roku miałam wyjątkowe szczęście jeśli chodzi o życzenia świąteczno-noworoczne. Wydaje się, że rodzina i przyjaciele wykazali się wielkim taktem nie życząc mi znalezienia pracy i faceta. Bo nienajważniejsze jest w tej chwili czy nie to właśnie najchętniej by mi powiedzieli.
Nie usłyszałam też życzeń, aby ten rok był lepszy od poprzedniego. Tuz przed zakończeniem roku 2007 uświadomiłam sobie, że od jakiegoś już czasu, każdy mój „nowy rok” jest… gorszy od poprzedniego. Nawet jeśli w okolicach 31 grudnia myślę sobie, że gorzej to już naprawdę być nie może… I za każdym razem jestem zaskakiwana nową piękną katastrofą. Dlatego tym razem jestem już świadoma tego, że – owszem – może być gorzej. Bynajmniej nie jest to myślenie z gatunku magicznych: skoro liczyłam na lata lepsze a przychodziły gorsze, to licząc na katastrofę, przydarzą mi się fajne rzeczy. Ucieszę się z pomyślnego obrotu sprawy, ale nowe przeciwności i porażki mnie nie zdziwią. Choć zasmucą na pewno.
Nie mam zatem zamiaru walczyć z wiatrakami. Jestem na to w tej chwili za słaba (choć nie wykluczam możliwości, że za miesiąc lub dwa w przypływie sił taka walkę podejmę). Nie mam jednak zamiaru tak nic nie robić i trwać w marazmie.
Dlatego chyba po raz pierwszy w życiu zrobiłam postanowienie noworoczne. Nie mam zamiaru odkładać tego, co jest trudne, nieprzyjemne do zrobienia na potem… jełki trzeba coś zrobić, to trzeba to zrobić „teraz”. Nawet jeśli miałby to być zwykły mail. Innymi słowy: w tym roku mam zamiar nauczyć się – na nowo – systematyczności.
Hmm… może będzie mi łatwiej wytrwać bo to postanowienie jest zapisane?? Oby :-)